26.03.2020


Jak to z mężczyznami było? Jestem już w takim wieku, kiedy posiada się jakąś przeszłość i dobrze by było z tej przeszłości wyciągać wnioski.
W uczuciach jestem stały. Stały nadmiernie. Oba moje kilkuletnie związki powinny były skończyć się gdzieś na półmetku. Widząc, że coś nie funkcjonuje można starać się to zmienić tak, by zaczęło funkcjonować, lub relację uciąć. Chyba bardzo chciałem sobie udowodnić, że jestem dorosły, że potrafię rozwiązywać problemy nie uciekając i że warto podtrzymywać relacje w świecie gejów, którym stosunkowo łatwo przychodzą rozstania.
Pierwszy związek, pięcioletni, na przełomie szkoły średniej i studiów, miał naturę latynoską. Po pierwsze ze względu na stężenie namiętności, po drugie z uwagi na latynoską urodę i temperament mojego partnera. Było to właściwie 5 lat kłótni, rozstań, powrotów, ukrywania wszystkiego przed otoczeniem (co dodatkowo podgrzewało atmosferę między nami), jazd psychicznych, wspólnych uniesień różnego rodzaju. Latynos do tej pory mi się śni i są to bardzo przyjemne sny, w których czuję, że kocham i jestem kochany. Niestety nasze ówcześnie dość niskie kompetencje komunikacyjne nie pozwoliły nam spędzić ze sobą życia, co zresztą nie jest szczególnie dziwne, skoro wszystko się zaczęło, gdy mieliśmy po 16 lat. I tak te wspólne 5 lat były ewenementem w gejowskim świecie. Co, jak po latach przyznaję, nie jest też szczególnym powodem do dumy. Kontaktu ze sobą nie mamy, wiem tyle, że latynos pracuje w korpo i nałogowo oddaje się ćwiczeniom fizycznym.
Drugi związek trwał lat 6 lub 7 (ciężko mi się zdecydować) i był pod wieloma względami przeciwieństwem pierwszego. Zaczął się gdy kończyłem studia i zakończył stosunkowo niedawno. Zdarza się, że spotykamy kogoś na pierwszy rzut oka bardzo fajnego, serdecznego itd. Brat łata. I rzeczywiście jest bardzo sympatycznie, wręcz papuśnie. I tak to jakoś leci, lata mijają trochę zbyt szybko. Jest zbyt łatwo. Letnio. Ale kiedy zdarza się naprawdę groźna sytuacja – okazuje się, że twój partner jest po prostu dużym dzieckiem. Nie rozumie co się dzieje. A do tego pewne braki, jak się okazało po czasie, uzupełnia sobie poza związkiem. Rozstanie było koszmarne i wychodziłem z tego psychicznie przez okrągły rok. Obecnie w każdej chwili mogę sprawdzić na mapie w telefonie, gdzie się mój były akurat znajduje, co przyjmuję z godną szacunku obojętnością, bo wynika to z dużej pracy nad sobą. Jakoś się zakolegowaliśmy.
Od czasu rozstania:
Starszy ode mnie o dekadę A., kolega z pracy, któremu zależało na wejściu ze mną w bliższe stosunki. Kłębek nerwic. Ezoteryk kolekcjonujący posążki Buddy. Przykład łudzenia się starszych panów, że oto znajdą sobie, po tym jak już wybawili, młodszego. A, no tak, przede wszystkim niepokojąca słabość do alkoholu, może już alkoholizm. Po co mi to?
Później J., kolega koleżanki. Człowiek z wieloma problemami, przede wszystkim finansowymi, ale nie tylko. Po trzecim spotkaniu zadzwonił do mnie z japą, bo przez cały dzień się do niego nie odezwałem, całkiem serio zaczął mi robić awanturę. Po co mi to?
Później zrobiłem sobie konto na fellow. Najpierw spotkanie z kimś, kto był ogrodnikiem, czy zoologiem i w ogóle nie potrafił utrzymywać kontaktu wzrokowego, tzn. mówiąc do mnie patrzył wszędzie tylko nie na mnie. 36 latek, który właśnie stwierdził, że jest gejem, więc rozstał się z dziewczyną. Lepiej późno nic wcale. Najlepsze co mogłem mu zrobić, to grzecznie odmówić następnego spotkania, co też uczyniłem. Nauczony doświadczeniem wiem, że czasem najlepiej skończyć coś zanim się jeszcze zaczęło.
Następne spotkanie z również starszym ode mnie kolesiem. Dezorientacja. Pewny siebie, przedsiębiorczy, własne firmy, wykształcenie, własne zdanie, niezależność, różne talenty i umiejętności praktyczne. Wow, zaimponowało mi to. Dość szybko wyszły na wierzch skłonności autorytarne. Koleś w drugim miesiącu znajomości ma gotowy przepis na mnie: oświadcza, że „nie zgadza się” na moją ścieżkę zawodową. Hola hola. Poza tym dwa razy mnie uderza, ponieważ „powiedziałem coś głupiego”. Po drugiem razie dostaję niemal ataku paniki, zabieram czym prędzej swoje rzeczy i zwiewam. Boję się wrócić po rower, który zostawiłem na balkonie. Ja pierdolę. Zarazem, do czasu, takiego poczucia bezpieczeństwa nikt mi nie dał. Najwyraźniej miałoby ono swoją wysoką cenę.
Wypisałem się z fellow.
Także tego. Przekroczyłem trzydziestkę. Właściwie to czuję się całkiem fajny i nie mam kompleksów. Chciałbym pochodzić na siłownię, żeby poczuć się jeszcze pewniej. Zastanawiam się, czy powinienem „uprawiać seks”. Mógłbym. No ale nie wiem. Na pewno nie z kimś przypadkowym. Poza tym wiem, że to miłość jest warta zachodu a nie chwilowe wypełnienie tyłka. To o miłość trudno. Wielu ludzi do miłości nie jest w ogóle zdolna. Seks, jeśli się zdecyduję, mogę zaaranżować w 15 minut. I ludzie tak funkcjonują. Może coś przy okazji tracą? Hmm.
Zrobiłem sobie konto na grindrze, z którego nigdy do tej pory nie korzystałem. Nie mam zdjęcia, przyglądam się innym. Ciężko zdecydować, do kogo się odezwać, skoro nie ma opisów. A na zdjęciach narcyzi w tropikach. W końcu się przełamię.
Nigdzie dzisiaj nie wyszedłem, a odosobnienie skłania do takich właśnie introspekcji-retrospekcji. Nic się nie dzieje. Obejrzałem dwa filmy. Poczytałem. Posprzątałem. Na jakieś dwie godziny dałem się ponieść fali korona-newsów w internecie. Jutro idę do pracy sprawdzić co się dzieje. Oglądając na yt relacje SkyNews ze szpitali we Włoszech wspominam mój pobyt w Lombardii w poprzednie wakacje. Szczególnie przypadły mi do gustu Bergamo i Pawia. Teraz jest to epicentrum zarazy.
Świat jest za szybą, za ekranem telewizora, za monitorem komputera, za „gorilla glass” smartfona. Żyjemy w wielkiej symulacji.

23.03.2020


Całkiem niespodziewanie, bez związku z czymkolwiek – wraca do mnie obraz zamku nad Lago Maggiore. Od kilku dni te przebłyski: widok zamku na skale z bliska, widok ze wzgórza po drugiej stronie jeziora w promieniach zachodzącego słońca, w tle szczyty Alp, srebrzysta tafla jeziora, surowa sylwetka na której światło tworzy swój spektakl. W zamku tym mieści się muzeum lalek, eksponaty, których kopie wykorzystywane są w tępych współczesnych horrorach. Lalki gadające, poruszające kończynami, zniszczone upływem czasu kopie dorosłych sprowadzone do rozmiaru dzieci, życie odtworzone dla zabawy. Zabawa życiem. Co to znaczy, czemu to do mnie wraca? Przez wyjątkową urodę krajobrazu, w który trafiłem zupełnie przypadkiem, jako że spóźniłem się na dworzec w Mediolanie na pociąg, który miał mnie zawieźć w bardziej turystyczne, popularniejsze miejsce? Spóźniłem się i podjąłem szybką decyzję o wybraniu najbliższego pociągu, który odjeżdża – a był to pociąg do Domodossoli w Piemoncie. Moja tygodniowa karta na komunikację działała w granicach Lombardii, toteż wysiadłem na ostatniej stacji przed granicą z Piemontem, w Sesto Calende. Stamtąd autobusem do Angery z rzeczonym zamkiem, następnie łodzią motorową do Arony. Gdyby nie spóźnienie wynikłe z opieszałości towarzyszki podróży nigdy być może bym tam nie trafił. Teraz, w warunkach sensorycznej deprywacji, ten dzień sprzed półtora roku dobija się do mnie. Czy chciałbym tam wrócić, czy mam coś przemyśleć?
Niektóre momenty związane z zaskakującym pięknem zostają na długo, jeśli nie na zawsze. W tym roku z podobną siłą uderzył we mnie widok na ocean i czarno-zielono-błękitne klify Fonte Nossa, mgły przetaczające się nad zielonym pastwiskiem, biała sylwetka kaplicy nad przepaścią. Zwieszam nogi nad urwiskiem, miękkość traw i przestrzeń przywodząca na myśl spokój spraw ostatecznych. Przed laty też krajobrazy Krainy Yeatsa, wrzosowiska nad Atlantykiem, krystalicznie czyste jeziora pomiędzy łagodnymi wzgórzami. Ruiny klasztoru. Moje z P. iskrzenie w tej wielkiej soczystej zieleni. Campo Imperatore a Apeninach, w czerwcu po maturze, ze śladami śniegu na szczytach otaczających rozległy płaskowyż wypełniony kwiatami. Mazury na rowerze w okolicach Rynu, wielka burza i cisza po niej, tęcza. Zachodnia plaża w Ustce. Sunion. Wyspa Marken. Katedra w Salisbury. To wszystko ze mną zostanie. Z braku miłości można żywić się pięknem, choć najlepiej oczywiście łączyć jedno z drugim.
Zacząłem czytać „Własny pokój” i takie mnie poruszenie napadło, że przez godzinę chodziłem we własnym pokoju w kółko. Kropla drąży skałę.
D. dzwoni do mnie z niespodziewanym żądaniem: mam mu natychmiast udostępnić swoją lokalizację na mapach google. Udostępniamy więc sobie wzajemnie nasze położenie do odwołania. On w każdej chwili może upewnić się, że nie wychodzę z własnego pokoju, ja zaś w każdej chwili mogę sprawdzić, z kim D. akurat się rucha. Brzmi jak uczciwy deal.

22.03.2020


Nareszcie doszła paczka z książkami. Idę do paczkomatu w ostatnich promieniach czerwonego słońca, jest chłodno. Na długiej ulicy otoczonej blokami nie widzę nikogo. Jest zupełnie pusto. Przejeżdża samochód straży miejskiej, przez głośnik idzie zachęta do niewychodzenia z domów. Jestem jedyną osobą w zasięgu wzroku, więc to jest komunikat kierowany do mnie. Samochód mija mnie i głos cichnie.
Cały dzień lektury przerywanej posiłkami. Nikogo mi nie brakuje. Podoba mi się, że nie muszę się kąpać. Jeszcze nie osiągnąłem stanu utraty ego w lekturze, ale pracuję nad tym. Dzisiaj Agata Sikora i Newsweek, który kupuję raz do roku, na co dzień sięgając po Politykę. Mam też Tygodnik Powszechny i weekendowe wydanie Gazety Wyborczej. Nie mam nic innego do roboty a i tak brakuje mi czasu, żeby uporać się ze stosem makulatury. Dzisiaj też 12 nowych książek, w tym wspaniałe skarby: „Własny pokój” Virginii Woolf, „Listy do młodego poety” Rilkego, eseje Pasoliniego.
Obserwuje uważnie swoje stany psychiczne. Zastanawia mnie moja poczytalność, aczkolwiek należy zaznaczyć, że mam tu dość wyśrubowane standardy. Pytam sam siebie: po co to czytasz? Dlaczego akurat to? Muszę sobie przypomnieć, kim jestem, to jest właśnie czas na to. Zamierzam sięgnąć po moje stare blogi. Chciałbym sobie przypomnieć, co to znaczy „mieć wyobraźnię”. W ostatnim czasie moją osobowość kształtowały arkusze excela. Po kilku dniach leżenia i czytania od samego doniesienia paczki z książkami do mieszkania drżą mi ramiona i dłonie, i do tej pory nie mogą się uspokoić. Mam wrażenie, że bezczynność mi służy i jest w istocie czasem wielkiego czynu. Bardzo też się zrobiłem łakomy, dużo jem i mało się ruszam. To by się zgadzało ze wcześniejszymi obserwacjami: gdy ruszam się dużo – nie jestem głodny.

21.03.2020



Szary dzień wypełniony lekturą. Czytam „Wolność, równość, przemoc” Agaty Sikory. Łapczywie łapię chwile, gdy wychodzi słońce, przeciągam się i grzeje stopy. Spacer po wałach, przez boisko, chłodno. Rozmowa telefoniczna z H. i z D. D. nic nie robi sobie z nastrojów w społeczeństwie, nudzi się sam ze sobą, więc spotyka dawno nie widzianych znajomych, przysypia u nich i uprawia seks, w parze, w trójkątach... Nie mogę się zdecydować, czy mu zazdroszczę, czy mi to by było do czegoś potrzebne. Kiedy inni robią co chcą, czujesz, że zostajesz w tyle. Samo z siebie to do mnie nie przychodzi i nie chciałbym, żeby przychodziło, nie chciałbym tego potrzebować, myśleć o tym, frustrować się. Może z 5, 10 lat temu to by było na miejscu, ale wtedy mnie nie ciągnęło, a teraz mam raczej potrzebę stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Zawsze chciałem przede wszystkim kochać, najlepiej na wyłączność. Najważniejsze to mieć przyjaciół i dbać o nich.
Obkupiłem się w kolejną porcję gazet. W Żabce panny za pleksiglasową przegrodą wskazują na woreczki-rękawice przy wejściu. Sobota, okolice zmroku, na boisku z 5, 6 dzieci. Ulice puste. Makarony zakitrane, suplementy w szafkach poupychane, ludziom nie pozostaje już nic poza odbywaniem kwarantanny. Ciekawe, co ludzie ze sobą robią, zmuszeni do swojego towarzystwa. Konwersuję z sąsiadem Portugalczykiem. Suwam palcem po grindrowych profilach w dół i w górę i nie znajduję tam nikogo dla siebie. Nawet jeśli ktoś coś sobą reprezentuje, to chyba stara się to ukryć przed światem gejów z telefonu. Gdybym tylko mógł, codziennie rano jechałbym rowerem na siłownię, w weekendy na basen i umawiał, poznawał, rozmawiał. Tak mi się przynajmniej wydaje. Tymczasem czytam, średnio do tego przekonany.
Gdzieżeś o cudowna miłości, tak dawno mnie nie odwiedzałaś, już chyba nie pamiętam co ze sobą niesiesz. Zapomniałem cię, oglądanie zdjęć mi nie pomaga. Jest na nich ten chłopiec, który przez 5 lat rozrastał się przy mnie w mężczyznę, wyrastały mu pierwsze włosy na klatce piersiowej, bardzo był humorzasty i gwałtowny, uprawianie z nim miłości to były nieraz 2, 3 godziny... Bardzo mnie kochał i nie bardzo rozumiał co się ze mną dzieje. Od lat nie mamy ze sobą kontaktu. Od lat szukam jego śladów w każdym mężczyźnie, którego spotykam. Wiele się przez ten czas wydarzyło i bardzo się zdążyłem pogubić, odnaleźć, zgubić ponownie...
Czasem niepokoi mnie myśl, że przyciągałem ludzi głównie urodą, a ta przecież nie jest wieczna. Jeśli to prawda, to dalej się już tak nie da. Niestety rzadko spotyka się kogoś, kto potrafi przebić się przez twarz i ciało, powszechna jest ta postawa, właściwie ucieczkowa postawa. I na tym zawsze traciłem, bo byłem na tyle dezorientująco ładny, że nie zasługiwałem już na trzeźwe spojrzenie. A teraz już jestem pełen obaw w kwestii poznawania ludzi, bo nie chcę już nikogo rozczarowywać, nawet jeśli to nie moja wina, lecz czyichś nieuzasadnionych oczekiwań. To bardzo ważne, żeby o tym pamiętać: nie mieć oczekiwań. Wtedy zamiast odhaczania punktów pojawia się pole dla zaskoczeń i wdzięczności. I nie planować, bo z planów panbóg się śmieje, serio serio.

20.03.2020

19.03.2020

Kolejne informacje, „treści” medialne („kontent”) są bezużyteczne. W tej chwili czekamy na zapaść szpitali – do tego się to sprowadza. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo służba zdrowia jest nieprzygotowana, by radzić sobie z sytuacją nadzwyczajną, skoro nie radzi sobie na co dzień, gdy nie ma mowy o epidemii. Pytanie dotyczy skali. Z pewnością plaga nie ominie nas tak, jak ominęła cudownie królestwo Kazimierza Wielkiego. Jako, że nie żyjemy w państwie totalitarnym, autorytarnym, czy choćby jako tako zdyscyplinowanym – przewidujemy raczej szybki wzrost liczby zarażonych, podobnie zresztą jak tam, gdzie panuje większa dyscyplina, tu jednak podobieństwo się kończy, gdyż osiągnięte w Chinach, Korei czy Japonii plateau, po którym przychodzi spadek ilości nowych zakażeń, w przypadku bliższych nam kulturowo Włoch uparcie nie chce nastąpić. Co więc nas czeka – jest wielką niewiadomą. Czemu miałoby być u nas inaczej niż w Hiszpanii? Tyle z analizy doniesień medialnych.
„Pracuję zdalnie” a co kilka dni – mam się stawić osobiście dla podtrzymania nikłego obrotu spraw. Dzisiaj radykalnie odciąłem się od mediów. 20 minut wieczorem powinno w pełni wystarczyć, by orientować się jako tako w tym, co się dzieje. Ustaliłem dzisiaj, że przedłużona zostanie mi umowa o pracę, która wygasa na koniec marca. Tym razem będzie to umowa na czas nieokreślony. To jest istotna informacja o znacznej wadze i praktycznym wymiarze.
Mój wpływ na moją sytuację jest żaden. Wszystko co mogę zrobić, to częściej myć ręce i nie wychodzić bez wyraźnej potrzeby z domu, a jeśli się na to zdecyduję – utrzymywać odpowiedni dystans. I nie robię tego dla siebie, lecz dla innych, bo wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nic mi nie grozi. Nawet jeżeli państwo przeżyje zapaść – dla mnie to będzie tylko doniesienie medialne, tak samo abstrakcyjne jak informacje o tyłku księcia Harry'ego. Mam gdzie spać, mam co jeść i mam co czytać. Gdyby zbliżała się powódź – mógłbym pobiec układać worki z piaskiem. W przypadku tej powodzi uprzejmie uprasza się mnie, żebym nie wychodził z domu.
W drodze do pracy jestem wstydliwie omiatany wzrokiem przez każdą osobę, obok której przechodzę. W jaki sposób ludzie spodziewają się rozpoznać zagrożenie, a jeśli już je rozpoznają – w jaki sposób zamierzają go uniknąć? Może zobaczę obrazek, na którym panienka na widok parchatego dziada przechodzi na drugą stronę ulicy? Absurdalne gesty i nerwowe przyruchy przed niczym nas nie uchronią. We mnie zaś przekora: w autobusie największą ochotę mam na zajęcie miejsca obok tej osoby, która tak ostentacyjnie zajmuje siedzenie z brzegu, zostawiając wolne miejsce przy oknie, po to właśnie, żeby nikt przy niej nie usiadł.
Ani ulice, ani parki, ani autobusy nie są zresztą szczególnie wyludnione. Powiedziałbym raczej, że łatwiej w nich oddychać, choć nadal dobiega smrodek sąsiada. To się może radykalnie zmienić już niedługo.
Wszystko to jednak jak za szybą. Prawdziwa śmierć jest transportowana tam, gdzie jej nie dojrzymy, po to, żebyśmy mogli zapomnieć o naszej śmiertelności i zająć się bezmyślną pielęgnacją codziennej nudy.
Zacząłem czytać eseje Sebalda. To jest właściwa perspektywa. Zaraza pozwala mi na powrót do siebie.
15.03.2020

Trafiła się nam pandemia.
Można dostrzec lekkie rozprzężenie w obyczajach w przestrzeni publicznej, połączone z pewną nerwowością. W napadzie na biedronki nie uczestniczę. Papieru toaletowego nie brakuje w mniejszym sklepie w centrum osiedla.
Liczę na nieco wolnego w pracy, ale jeśli to ma wyglądać jak dzisiejsza niedziela, to mogę na tym wiele nie zyskać. Od siedzenia w samotności robię się rozdrażniony i depresyjny. Napisałem do Portugalczyka, ale nie widzę, żeby garnął się specjalnie do dyskusji. Tak to wygląda najczęściej – ciężko mi kogoś wyciągnąć poza strefę internetu, a jak już się to wydarzy – to z miejsca podbijam serce i wtedy z kolei to ja muszę się wykręcać. Przeglądanie grindra również działa depresyjnie, bo to jak przeglądanie katalogu narcyzów, borderów i ludzi, którzy traktują innych czysto użytkowo, by zaspokoić chwilową potrzebę. Moja okresowa neurotyczność sprawia na tym tle dość sympatyczne wrażenie.
Śledzę newsy w internecie i oglądam czasem TVN24, ale nie do końca wiem, po co. „Informacje” to głównie podawanie kolejnych liczb zakażonych, wymienianie, kto umarł w jakim mieście itd. Nastąpiła we mnie newsowa saturacja. Właściwie nie bardzo wiadomo, co z tym zrobić. Wygląda na to, że pandemia może wywołać kryzys gospodarczy. Dobrze, że mam umowę o pracę w dość stabilnym miejscu zatrudnienia. Smuci mnie moja samotność, w takim momencie jeszcze bardziej doskwierająca. Czemu nie potrafię się zakochać? A może sam tworzę sobie nieistniejący problem. Jak już się zakocham – to wtedy będę wiedział, że umiem. Ale ile można czekać? Zastanawiam się, jak mogę zintensyfikować poznawanie nowych ludzi poza depresyjnymi portalami randkowymi. Mam bardzo konkretne zainteresowania i prawdopodobieństwo, że spotkam tam kogoś, kto będzie mi odpowiadał, jest raczej niskie.
Chciałem wrócić na siłownię z mocnym postanowieniem pracy nad sobą, a tymczasem nie wypada wychodzić z domu, bo można być zgromionym wzrokiem. Jest też za chłodno na jazdę na rowerze.
Zacząłem czytać „Dzikich detektywów” Roberta Bolano. Czyta się szybko, ale jakoś na razie bez większego zainteresowania. Możliwe, że się jeszcze książka rozkręci, początki bywają takie sobie. Mam też pewne problemy ze skupieniem myśli. Merlin po raz kolejny znacznie spóźnia się z realizacją zamówienia.
Irytuje mnie język mediów, szczególnie w takiej sytuacji dostrzega się z pełną mocą jego absurdalność. Informacje o ludziach umierających masowo we Włoszech przetykane reklamami, w których bezustannie prostytuuje się szczęście i radość usiłując połączyć je w świadomości konsumenta z produktami na ból dupy. Ludzie pasą się tym badziewiem i zaczyna ono wypełniać ich umysł, zatracają własny język, myślą stereotypami, przekładają na swoją codzienność obrazki produkowane przez specjalistów od oszustwa. Za wszystkim stoi wielkie wyparcie, ciągła nieumiejętność skonfrontowania się z tym, że ból dupy jest pełnoprawnym elementem życia. Jakby każdy gdzieś w głębi chciał zapomnieć o tym, że jego życie jest nieco chujowe i na to ochoczo odpowiada marketing. Takimi to torami biegną moje myśli, gdy przebywam zbyt długo w odosobnieniu.
Myślę też o tym, co mi sprawia przyjemność. Dzisiaj moje serce wyrywało się do jazdy na rowerze. Chciałbym też pójść na basen. A najbardziej chciałbym, żeby stanął za mną mężczyzna wzbudzający poczucie bezpieczeństwa i objął mnie swoim nieco włochatym ramieniem wpijając się wywołującym ciarki kontrastem szorstkości zarostu i miękkości ust w moją szyję i barki.
Mam też taką teorię, że być może wcale nie chcę się zakochać, bo tak naprawdę boję się utraty kontroli, gdyż ci, którzy mieli mnie kochać, zawiedli mnie i cierpiałem, a oni nie widzieli mojego cierpienia zajęci swoimi fiksacjami. I wciąż tego nie widzą, i to jest nieludzkie, i jątrzy się we mnie niezabliźnione.
Mam dwie babki w podeszłym wieku, liczę się z tym, że mogą nie przeżyć tego, co wciąż się do nas zbliża. Życzę im tego, czego same sobie życzą, cokolwiek to jest, bo ludziom w tym wieku wypada szczodrze sprzyjać.
To pisanie zmiękcza mi serce, to jest cenne.
W pracy panuje atmosfera wzmożenia, mobilizacji, ci, którzy jeszcze przychodzą, czują się elementem czegoś większego i z tego bierze się atmosfera życzliwości. Szefowa jest wręcz wesoła. Wpada do nas i cieszy się, jak głupia do sera. Paple. Kielecka jest wyluzowana, ona wytrwa do końca, poświęcona pracy, w poczuciu odpowiedzialności. Emka nie przychodzi, siedzi już z dzieckiem. Funkcja A. jest teraz najbardziej cenna i ma najwięcej pracy, bo dzięki niemu to wszystko będzie się dalej kręcić. Większość moich kontaktów w pracy się urwała, więc nie dochodzą mi nowe zajęcia. Czas poświęcam na rozwiązywanie zaległości. Może od wtorku będę „pracował zdalnie”, czyli w praktyce bimbał sobie w domu.
Mam nadzieję, że zacznę pisać bardziej refleksyjnie, a mniej relacjonować wydarzenia, bo nie o to mi właściwie chodzi.
9.03.2020

Odbiór rzeczy odbył się w dość ponurej atmosferze. Moje delikatne próby rozładowania sytuacji nie spotkały się ze zrozumieniem. Jest to w pełni usprawiedliwione, trudno wymagać od P. dystansu. Wróciłem z winylem Kate Bush przyczepionym do rowerowego bagażnika do siebie. Na szczęście nie padało.
Spłynęło do mnie ostatnio nieco więcej kasy. Zamówiłem naraz 15 albo 16 książek. Myślę, że raz na pół roku można sobie na coś takiego pozwolić. Inna sprawa, że nie wiem za bardzo, gdzie te książki trzymać, bo nie mam już miejsca. Mam też pewne problemy z wygospodarowaniem czasu na czytanie. Czytaniu sprzyja samotniczy tryb życia, tzn. bez partnera. W trakcie dwóch miesięcy z P. nie przeczytałem ani jednej książki – po prostu nie było kiedy. Tęsknie za studiami, kiedy mogłem czytać bez ograniczeń. Życie bez tego jest płytsze. W ogóle dorosłe życie, obejmujące codzienne chodzenie do pracy nie sprzyja pogłębianiu wyobraźni i czucia. Jest to zgodne z moimi przewidywaniami. Można to jeszcze odkręcić, bo po co hodować w sobie stupor i pustkę? Trzeba mieć nieco odwagi. Można się z tym życiem jeszcze nieco pokopać.
Żyć się chce, bo wiosna za pasem. Dwa tygodnie na słonecznej wulkanicznej wyspie na przełomie lutego i marca uruchomiły we mnie ogromny entuzjazm do działania, przechodzący wręcz w niespokojne podniecenie i problemy ze skupieniem myśli. Na razie zaowocowało to dużymi porządkami w mieszkaniu. Właściwie też nosi mnie, żeby poznać kogoś nowego. Może przez grindra? Jeszcze nikogo w ten sposób nie poznałem. Mam na oku takiego Portugalczyka z sąsiedztwa, można by poćwiczyć angielski. W ogóle czuję się ostatnio taki dość atrakcyjny i nawet całkiem interesujący do poznawania, i to nawet pomimo tego, że przez 2 miesiące z P. przytyłem 4 kilo. Zacznie się jeździć do pracy na rowerze to się szybko schudnie. W ogóle polecam postawę pt. „chcesz to mieć? To se weź” (parafrazując Marię Czubaszek).
Piszę do znajomego Włocha z Mediolanu, z pytaniem jak mu się żyje w oku cyklony pandemii. Jest nauczycielem biologii i matematyki. Ma od dwóch tygodni wolne. Lekcji udziela przez skajpa. Nie narzeka, głodny nie chodzi. Chyba go jednak w tym roku nie odwiedzę.
W pracy mam do ogarnięcia zaległości pourlopowe. Jak się z tym uwinę to do jesieni powinien panować względny spokój. Poodbieram nadgodziny.
P. nauczył mnie paru cennych rzeczy. Np. że od osób zaburzonych psychicznie najlepiej uciekać w podskokach. Wchodzenie w głębsze interakcje, próby „pomocy” mogą zaszkodzić „pomagającemu”. To bardzo użyteczna postawa, nie przeczę. Można grzecznie zasugerować udanie się do odpowiedniego specjalisty, ale zaburzeni najczęściej nie będą mieli na to ochoty. A, dowiedziałem się też, że jestem dość zdrowy psychicznie. Miewałem co do tego wątpliwości, szczególnie ze względu na sprawy rodzinne, ale ta diagnoza względnego psychicznego zdrowia mi bardzo pomogła. To znaczy przede wszystkim, że nie należy bać się własnych marzeń, tzn. że ja nie powinienem się ich bać. Rzeczywiście warto zainteresować się kwestią kochania kogoś i bycia przez kogoś kochanym. To może być bardzo miłe i przyjemne. Ciężko mi się jednak zakochać. Nie można się zmusić do tego. Pozostaje spotykać ludzi i być szczerym względem nich i samego siebie. I może coś się w końcu wydarzy.
8.03.2020

Wysłał mi zdjęcie rzeczy, które u niego zostawiłem. Żebym wiedział, jak duży plecak powinienem ze sobą wziąć. Poza ręcznikiem, kilkoma sztukami ubrań, paroma książkami, jest na tym zdjęciu winylowa płyta Kate Bush, którą wręczył mi na Święta/Nowy Rok i torebka prezentowa, w którą wsadziłem książkę Hermanna Hessego dla niego. To zdjęcie uruchomiło kilka miłych wspomnień. Wróciły do mnie gwałtownie i ścisnęło mi się serce.
Z wymiany smsów wynika, że ma nadzieję na nowe otwarcie. Bardzo jasno postawiłem sprawę przed moim wylotem na wyspę. Byłem bardzo stanowczy. Nie ma tu już nic do dodania. Starałem się uniknąć sytuacji, w której, odbierając swoje rzeczy w jego mieszkaniu, jestem zmuszony do dyskusji, do powiedzenia po raz kolejny „nie”. Spodziewam się, że nie uniknę tego jutro. Że będę przekonywany, być może w groteskowy sposób. Na szczęście nie boję się już, tak jak przed wyjazdem, przemocy fizycznej z jego strony. To chyba irracjonalna obawa, ale o czymś ona świadczy, o czymś niedobrym. Pozostanie mi wspomnienie człowieka nieobliczalnego, ale też zaskakującego i przez to fascynującego.
Nie spotkałem dotąd nikogo tak troskliwego, to było ujmujące. Miałem poczucie, że zajmuję jego myśli, że stara się zrozumieć moje problemy. To było niezwykłe. Podobnie jak to, że mogłem zasnąć na jego ramieniu, czując się bezpiecznie. Poczułem się dzięki niemu bardziej pewny siebie. Niestety nie był w stanie zostawić za sobą swojej przeszłości. To w nim rezonowało, biło we mnie. Wiem, że mu wstyd z powodu tego, co zaszło. Ale to się już nie odstanie, a ja nie przestanę się go bać. Powiedziałem L. gdzie jutro będę, o której, zażartowałem, że jeżeli nie odezwę się do niego wieczorem, niech wie, że już pewnie zostałem zaciukany nożem. Będzie wiedział, gdzie szukać mojego ciała.
Właściwie nie wiem, na czym zleciała mi niedziela. Poza sprzątaniem nie zrobiłem chyba niczego konkretnego. Ale to było porządne sprzątanie.
Poza sprzątaniem mieszkania mam też wielką ochotę na sprzątanie w życiu. Jutro ukończę pewne porządki.
Zapamiętać: poszukiwanie podmiotowości, wymuszanie akceptacji, wymuszanie zaangażowania, uzyskiwanie poczucia bycia pożądanym kosztem innych. Przemyśleć.
W ogóle więcej myśleć i wykorzystywać inteligencję. Przestać przepraszać za swoje talenty.
7.03.2020

Co się ze mną dzieje? Chyba w porządku, to znaczy dużo lepiej niż rok temu. Zdecydowanie lepiej niż dwa lata temu i pięć lat temu. Paradoksalnie. Poprzez powrót do źródła. Poprzez spowolnienie. Powtarzanie sobie, że „to nie jest mi potrzebne”. Bo, w gruncie rzeczy, okazuje się, że niemal nic nie jest konieczne. I tak jest lepiej. Wycinam stopniowo niepokój. Nie potrzebuję. Nie muszę. Czegoś może pragnę. Rozważę to. Przemyślę. Nie muszę odpowiadać od razu. Nie muszę się nikomu podobać.
Mam przyjść do P. po swoje rzeczy, lecz się boję. Myślałem, że już zdążyłem zapomnieć o strachu, ale skonfrontowany z koniecznością odczuwam niepokój i lęk. Napisał mi dzisiaj, choć go nie prosiłem, nie pytałem – że go zraniłem. Dodał pospiesznie w następnej wiadomości, że owszem, zraniłem go, ale mu się należało. Wezmę swój rower, swoje książki, nie będę dyskutował, nie w tym miejscu i nie w tym czasie – tak mu napisałem. Wiele dzięki niemu przemyślałem. Jego mocna osobowość i zdecydowanie wymusiły na mnie określenie się względem kluczowych kwestii. Wyszedłem z tego mocniejszy, właściwie pomógł mi, nieintencjonalnie, wyjść z załamania. Jestem mu jakoś za to wdzięczny, choć być może powinienem być wdzięczny przede wszystkim samemu sobie.
Spędziliśmy wspólne bardzo intensywne dwa miesiące. Od samego początku było ciężko. Zaintrygował mnie nieprzewidywalnością, dorosłością i zdecydowaniem, zorganizowaniem i silnym charakterem. Zderzyło się to z moim pragnieniem niezależności i zawadiacką przekorą. Bardzo dużo z siebie dałem. Wydaje mi się, że zrozumiałem mechanizm jego funkcjonowania. Dostrzegłem w nim wiele z siebie, dużo odbić. To było niepokojące. Ale pomogło mi to zrozumieć, kim jestem i na co powinienem zwracać uwagę.
W tym krótkim przecież czasie zdążył być parokrotnie bardzo nieprzyjemny, uderzyć mnie, przeklinać. Stoi to w niesamowitym kontraście z wykonywanym przez niego zawodem. Muszę pamiętać o tym, żeby w przyszłości, jeśli takie sytuacje się powtórzą – uciekać szybciej, nie usprawiedliwiać, nie empatyzować niemądrze. Nie doszukiwać się w swoim zachowaniu przyczyn takiej odpowiedzi. Przemoc fizyczna nigdy nie znajduje usprawiedliwienia. To, że mnie to spotyka nie znaczy, że na to zasługuję, czy nawet, że zrobiłem cokolwiek, co jest tego powodem. To nie ja, to jego przeszłość. Tak mi go szkoda. Chyba rozumiem, z czego się to bierze. Ale nic z tym nie mogłem zrobić, to nie było moje zadanie. Nie tego szukam. Muszę pamiętać o wychodzeniu ze schematu poświęcania się. Nic, co dzieje się teraz, nie odmieni przeszłości.
A jednak tak dużo mi dał. A jednak, najprawdopodobniej, wezmę mój rower i moje książki, i już więcej się nie zobaczymy.
Mam dobrą pracę. Wolałbym nie pracować, to znaczy nie przychodzić gdzieś od poniedziałku do piątku, tylko pracować na własny rachunek, ale skoro nie mam w tej chwili takiej możliwości, a zarabiać trzeba – jest to dobre miejsce. Lubię ludzi, z którymi pracuję, a to znaczy bardzo dużo. Zima była ciężka, ale w ciągu ostatnich dwóch tygodni przewietrzyłem się w tropikach i wszelkie frustracje spowodowane zimowym nadmiarem obowiązków poszły w niepamięć. Teraz tylko wiosna, lato, jesień i to będzie przyjemne. Chcę zacząć jeździć do pracy rowerem. Dobrze byłoby schudnąć nieco. Chodzić bardziej regularnie na siłownię, basen. Raczej nie planuję w najbliższych miesiącach poznawać nikogo nowego. Może zaprzyjaźnić się bardziej z kimś z pracy, ale na pewno żadnych emocjonalnych szarż. Świerzbią mnie palce, snuję fantazje wyjazdowe – ale tego lepiej unikać w tym roku, z przyczyny wiadomego wirusa. I z przyczyny niepokoju, który nie jest mi teraz potrzebny. Potrzebuję spokoju.
Z egzotycznej wyspy wysłałem kartkę do J., koniec znajomości z nim zazębił się z początkiem znajomości z P. Mam nadzieję, że wyszedł z poważnych problemów finansowych. Bardzo go polubiłem, obawiam się jednak, że poczuł się bardzo rozczarowany odtrąceniem. Może spotkam go w wakacje, na festiwalu? Jego też mi szkoda. Bardzo współczuję cierpiącym stworzeniom. Co więcej mi pozostaje? Tylu rzeczy nie zmienię, nie mam wpływu na to cierpienie. Nie mogę kłamać, żeby ktoś się rozchmurzył. To nie ja jestem tym Panem Właściwym, którego szukasz. Nie zmażę twoich trosk. Nie odkupię przewin twoich rodziców. Może mógłbym sprawić, że na chwilę o tym zapomnisz, ale nie chcę tego robić, nie powinienem tego robić, żebyś nie uzależnił się ode mnie. Nie jestem rozwiązaniem. I ty nie jesteś rozwiązaniem dla mnie. Sam muszę rozwiązywać swoje sprawy. Nikt tego za mnie zrobi. Chyba to rozumiem, ale ty sprawiasz wrażenie, jakbyś nie rozumiał. Mam dla ciebie dużo wyrozumiałości, dużo cierpliwości. I tak się mijamy w życiu, ledwo muskamy. Następny, next.
Nie mogę za to znieść myśli, że z D. to było 7 lat. 7 pieprzonych lat! W tym dopatruję mojego wielkiego zaniechania, mojego błędu. Nic się nie odstanie. Nie potrafię znaleźć usprawiedliwienia dla tej inercji. Ciężko to zracjonalizować, ale i po co. Pamiętam, że przestało mi zależeć na życiu. Było mi już obojętne. To obraza i niegodziwość względem faktu pojawienia się na tym świecie. Wiem, że teraz będzie lepiej. Liczę na to, nie pozostawiając spraw własnemu biegowi.
Jest jeszcze kilka wolnych liter w alfabecie. Np. L, H, A i drugi A, dawny P. Wiele liter za mną. Może coś przede mną.
Doprowadziłem się do stanu, w którym obawiam się własnego entuzjazmu.
Trzeba łapać sny, myśli i marzenia za ogony i ciągnąć ile sił. Trzeba je wyciągnąć na światło, obejrzeć dokładnie, nazwać, opisać, zrozumieć, popchnąć do przodu. Brakuje mi słów; to jest zadanie – znaleźć słowa, przypomnieć je sobie. Słowa są tarczą i wehikułem, i wolnością.
Do zapamiętania: skupić się na pojęciu godności.
Ćwiczyć cierpliwość, skupienie. Przypomnieć sobie źródła pewności siebie. To bardzo ważne.
Jak to szło u Olgi Hund? A tak, „a najbardziej na świecie pragnę miłości i pieniędzy, miłości, miłości i miłości”.
No więc tego chcę: miłości i pieniędzy.
I trochę świętego spokoju.