Jak
to z mężczyznami było? Jestem już w takim wieku, kiedy posiada
się jakąś przeszłość i dobrze by było z tej przeszłości
wyciągać wnioski.
W
uczuciach jestem stały. Stały nadmiernie. Oba moje kilkuletnie
związki powinny były skończyć się gdzieś na półmetku. Widząc,
że coś nie funkcjonuje można starać się to zmienić tak, by
zaczęło funkcjonować, lub relację uciąć. Chyba bardzo chciałem
sobie udowodnić, że jestem dorosły, że potrafię rozwiązywać
problemy nie uciekając i że warto podtrzymywać relacje w świecie
gejów, którym stosunkowo łatwo przychodzą rozstania.
Pierwszy
związek, pięcioletni, na przełomie szkoły średniej i studiów,
miał naturę latynoską. Po pierwsze ze względu na stężenie
namiętności, po drugie z uwagi na latynoską urodę i temperament
mojego partnera. Było to właściwie 5 lat kłótni, rozstań,
powrotów, ukrywania wszystkiego przed otoczeniem (co dodatkowo
podgrzewało atmosferę między nami), jazd psychicznych, wspólnych
uniesień różnego rodzaju. Latynos do tej pory mi się śni i są
to bardzo przyjemne sny, w których czuję, że kocham i jestem
kochany. Niestety nasze ówcześnie dość niskie kompetencje
komunikacyjne nie pozwoliły nam spędzić ze sobą życia, co
zresztą nie jest szczególnie dziwne, skoro wszystko się zaczęło,
gdy mieliśmy po 16 lat. I tak te wspólne 5 lat były ewenementem w
gejowskim świecie. Co, jak po latach przyznaję, nie jest też
szczególnym powodem do dumy. Kontaktu ze sobą nie mamy, wiem tyle,
że latynos pracuje w korpo i nałogowo oddaje się ćwiczeniom
fizycznym.
Drugi
związek trwał lat 6 lub 7 (ciężko mi się zdecydować) i był pod
wieloma względami przeciwieństwem pierwszego. Zaczął się gdy
kończyłem studia i zakończył stosunkowo niedawno. Zdarza się, że
spotykamy kogoś na pierwszy rzut oka bardzo fajnego, serdecznego
itd. Brat łata. I rzeczywiście jest bardzo sympatycznie, wręcz
papuśnie. I tak to jakoś leci, lata mijają trochę zbyt szybko.
Jest zbyt łatwo. Letnio. Ale kiedy zdarza się naprawdę groźna
sytuacja – okazuje się, że twój partner jest po prostu dużym
dzieckiem. Nie rozumie co się dzieje. A do tego pewne braki, jak się
okazało po czasie, uzupełnia sobie poza związkiem. Rozstanie było
koszmarne i wychodziłem z tego psychicznie przez okrągły rok.
Obecnie w każdej chwili mogę sprawdzić na mapie w telefonie, gdzie
się mój były akurat znajduje, co przyjmuję z godną szacunku
obojętnością, bo wynika to z dużej pracy nad sobą. Jakoś się
zakolegowaliśmy.
Od
czasu rozstania:
Starszy
ode mnie o dekadę A., kolega z pracy, któremu zależało na wejściu
ze mną w bliższe stosunki. Kłębek nerwic. Ezoteryk kolekcjonujący
posążki Buddy. Przykład łudzenia się starszych panów, że oto
znajdą sobie, po tym jak już wybawili, młodszego. A, no tak,
przede wszystkim niepokojąca słabość do alkoholu, może już
alkoholizm. Po co mi to?
Później
J., kolega koleżanki. Człowiek z wieloma problemami, przede
wszystkim finansowymi, ale nie tylko. Po trzecim spotkaniu zadzwonił
do mnie z japą, bo przez cały dzień się do niego nie odezwałem,
całkiem serio zaczął mi robić awanturę. Po co mi to?
Później
zrobiłem sobie konto na fellow. Najpierw spotkanie z kimś, kto był
ogrodnikiem, czy zoologiem i w ogóle nie potrafił utrzymywać
kontaktu wzrokowego, tzn. mówiąc do mnie patrzył wszędzie tylko
nie na mnie. 36 latek, który właśnie stwierdził, że jest gejem,
więc rozstał się z dziewczyną. Lepiej późno nic wcale.
Najlepsze co mogłem mu zrobić, to grzecznie odmówić następnego
spotkania, co też uczyniłem. Nauczony doświadczeniem wiem, że
czasem najlepiej skończyć coś zanim się jeszcze zaczęło.
Następne
spotkanie z również starszym ode mnie kolesiem. Dezorientacja.
Pewny siebie, przedsiębiorczy, własne firmy, wykształcenie, własne
zdanie, niezależność, różne talenty i umiejętności praktyczne.
Wow, zaimponowało mi to. Dość szybko wyszły na wierzch skłonności
autorytarne. Koleś w drugim miesiącu znajomości ma gotowy przepis
na mnie: oświadcza, że „nie zgadza się” na moją ścieżkę
zawodową. Hola hola. Poza tym dwa razy mnie uderza, ponieważ
„powiedziałem coś głupiego”. Po drugiem razie dostaję niemal
ataku paniki, zabieram czym prędzej swoje rzeczy i zwiewam. Boję
się wrócić po rower, który zostawiłem na balkonie. Ja pierdolę.
Zarazem, do czasu, takiego poczucia bezpieczeństwa nikt mi nie dał.
Najwyraźniej miałoby ono swoją wysoką cenę.
Wypisałem
się z fellow.
Także
tego. Przekroczyłem trzydziestkę. Właściwie to czuję się
całkiem fajny i nie mam kompleksów. Chciałbym pochodzić na
siłownię, żeby poczuć się jeszcze pewniej. Zastanawiam się, czy
powinienem „uprawiać seks”. Mógłbym. No ale nie wiem. Na pewno
nie z kimś przypadkowym. Poza tym wiem, że to miłość jest warta
zachodu a nie chwilowe wypełnienie tyłka. To o miłość trudno.
Wielu ludzi do miłości nie jest w ogóle zdolna. Seks, jeśli się
zdecyduję, mogę zaaranżować w 15 minut. I ludzie tak funkcjonują.
Może coś przy okazji tracą? Hmm.
Zrobiłem
sobie konto na grindrze, z którego nigdy do tej pory nie
korzystałem. Nie mam zdjęcia, przyglądam się innym. Ciężko
zdecydować, do kogo się odezwać, skoro nie ma opisów. A na
zdjęciach narcyzi w tropikach. W końcu się przełamię.
Nigdzie
dzisiaj nie wyszedłem, a odosobnienie skłania do takich właśnie
introspekcji-retrospekcji. Nic się nie dzieje. Obejrzałem dwa
filmy. Poczytałem. Posprzątałem. Na jakieś dwie godziny dałem
się ponieść fali korona-newsów w internecie. Jutro idę do pracy
sprawdzić co się dzieje. Oglądając na yt relacje SkyNews ze
szpitali we Włoszech wspominam mój pobyt w Lombardii w poprzednie
wakacje. Szczególnie przypadły mi do gustu Bergamo i Pawia. Teraz
jest to epicentrum zarazy.
Świat
jest za szybą, za ekranem telewizora, za monitorem komputera, za
„gorilla glass” smartfona. Żyjemy w wielkiej symulacji.
Nigdy bym takiego wpisu u siebie nie wrzucił.
OdpowiedzUsuńNie chciałbym się tak odsłaniać.
No i chyba zwyczajnie nie lubię wyciągać wniosków z własnej przeszłości :)
Nie mam poczucia jakiegoś dużego odsłonięcia się, to nic wstydliwego, że nas ktoś uderzył, niech się wstydzi on a nie ofiara. O takich rzeczach trzeba mówić i pisać, a najgorzej gnieść w sobie w samotności.
Usuń