20.03.2020

19.03.2020

Kolejne informacje, „treści” medialne („kontent”) są bezużyteczne. W tej chwili czekamy na zapaść szpitali – do tego się to sprowadza. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo służba zdrowia jest nieprzygotowana, by radzić sobie z sytuacją nadzwyczajną, skoro nie radzi sobie na co dzień, gdy nie ma mowy o epidemii. Pytanie dotyczy skali. Z pewnością plaga nie ominie nas tak, jak ominęła cudownie królestwo Kazimierza Wielkiego. Jako, że nie żyjemy w państwie totalitarnym, autorytarnym, czy choćby jako tako zdyscyplinowanym – przewidujemy raczej szybki wzrost liczby zarażonych, podobnie zresztą jak tam, gdzie panuje większa dyscyplina, tu jednak podobieństwo się kończy, gdyż osiągnięte w Chinach, Korei czy Japonii plateau, po którym przychodzi spadek ilości nowych zakażeń, w przypadku bliższych nam kulturowo Włoch uparcie nie chce nastąpić. Co więc nas czeka – jest wielką niewiadomą. Czemu miałoby być u nas inaczej niż w Hiszpanii? Tyle z analizy doniesień medialnych.
„Pracuję zdalnie” a co kilka dni – mam się stawić osobiście dla podtrzymania nikłego obrotu spraw. Dzisiaj radykalnie odciąłem się od mediów. 20 minut wieczorem powinno w pełni wystarczyć, by orientować się jako tako w tym, co się dzieje. Ustaliłem dzisiaj, że przedłużona zostanie mi umowa o pracę, która wygasa na koniec marca. Tym razem będzie to umowa na czas nieokreślony. To jest istotna informacja o znacznej wadze i praktycznym wymiarze.
Mój wpływ na moją sytuację jest żaden. Wszystko co mogę zrobić, to częściej myć ręce i nie wychodzić bez wyraźnej potrzeby z domu, a jeśli się na to zdecyduję – utrzymywać odpowiedni dystans. I nie robię tego dla siebie, lecz dla innych, bo wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nic mi nie grozi. Nawet jeżeli państwo przeżyje zapaść – dla mnie to będzie tylko doniesienie medialne, tak samo abstrakcyjne jak informacje o tyłku księcia Harry'ego. Mam gdzie spać, mam co jeść i mam co czytać. Gdyby zbliżała się powódź – mógłbym pobiec układać worki z piaskiem. W przypadku tej powodzi uprzejmie uprasza się mnie, żebym nie wychodził z domu.
W drodze do pracy jestem wstydliwie omiatany wzrokiem przez każdą osobę, obok której przechodzę. W jaki sposób ludzie spodziewają się rozpoznać zagrożenie, a jeśli już je rozpoznają – w jaki sposób zamierzają go uniknąć? Może zobaczę obrazek, na którym panienka na widok parchatego dziada przechodzi na drugą stronę ulicy? Absurdalne gesty i nerwowe przyruchy przed niczym nas nie uchronią. We mnie zaś przekora: w autobusie największą ochotę mam na zajęcie miejsca obok tej osoby, która tak ostentacyjnie zajmuje siedzenie z brzegu, zostawiając wolne miejsce przy oknie, po to właśnie, żeby nikt przy niej nie usiadł.
Ani ulice, ani parki, ani autobusy nie są zresztą szczególnie wyludnione. Powiedziałbym raczej, że łatwiej w nich oddychać, choć nadal dobiega smrodek sąsiada. To się może radykalnie zmienić już niedługo.
Wszystko to jednak jak za szybą. Prawdziwa śmierć jest transportowana tam, gdzie jej nie dojrzymy, po to, żebyśmy mogli zapomnieć o naszej śmiertelności i zająć się bezmyślną pielęgnacją codziennej nudy.
Zacząłem czytać eseje Sebalda. To jest właściwa perspektywa. Zaraza pozwala mi na powrót do siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.