Kolejny deszczowy dzień dogorywającego urlopu. Prawie dwa tygodnie w Warszawie za mną. Daniel zostawia mi klucze do mieszkania na Różanej i wyjeżdża ze swoim nowym-starym nabytkiem do Ustki. Seria spotkań przywołuje całkiem niedawne czasy. Zupełny brak sentymentu we mnie. Za nikim nie tęsknie. Nie żałuję wyjazdu. Dobrze się stało. Pomysły powrotu zweryfikowane negatywnie. Wszyscy grają tu w tym samym serialu, w modzie na sukces, w dynastii, której 70 odcinków przegapić można nie martwiąc się, że coś się straciło, bo to wciąż te same wątki, brak konkluzji, bezustanne powtarzanie. Po raz kolejny definitywnie skreślam jakiś rozdział w moim życiu bez żalu rozstając się z jego statystami. Jakbym w kółko zmieniał szkołę.
Spaceruję po mieście, przesiaduję w parkach, mijam uczelnię, na której studiowałem, w tym akademiku mieszkałem, potem w tej dzielnicy, potem w tamtej, tu pracowałem, i tu, i tu też. Zupełna obojętność. Jakby te 10 lat przydarzyło się komuś innemu. Lata związku z facetem, który siedzi przede mną i popija piwo, a równie dobrze mógłby być kosmitą, przylecieć z Marsa. Przejściowe tylko ukłucie, gdy ostentacyjnie, nietaktownie lepi się do tego nowego, albo gdy przychodzi rano i „pyta”: i co, źle się spało, tak samemu? A wal się, myślę, ale szybko mi to mija. Jestem wolny. Wszystko jest mi obojętne, mam carte blanche.
Równocześnie powrót Piotra, L., H., inne drobne wydarzenia, wszystko to sprawia, że czuję się, jakbym naprawdę cofnął się o 10 lat. Dużo lepiej pamiętam tamte czasy niż to, co działo się 3 lub 4 lata temu. Dużo nad tym rozmyślam. Byłem lepszym człowiekiem. Mądrzejszym, bardziej emocjonalnym, uczciwszym. W międzyczasie dużo zgniłych kompromisów. Ciągłe łatanie podtapiającej się łodzi zwanej życiem. Różne niezdrowe uwikłania. Nieodpowiednie, toksyczne środowisko. Nie wrócę do tego.
Można by pomyśleć, że masz przynajmniej sześćdziesiąt lat.
OdpowiedzUsuńZostałem zdemaskowany!
Usuń