Te letnie wieczory, które mogłyby się nie kończyć, dwie godziny po zachodzie słońca, gdy wreszcie czuję się wolny od presji dnia i obowiązku bycia w ruchu. Wrażenie zatrzymania czasu, wyjście poza czas: zupełne zatopienie w chwili, w lekturze, w myślach, pozbycie się ciężaru wyboru. Poczucie otrzymania od życia czegoś w bonusie, pragnienie przeciągania tego, oddalania momentu przejścia w sen. Rozszczepianie fali dźwięku na poszczególne źródła: dudnienie pociągu odbite po wielokroć przez kolejne betonowe ściany bloków, rozmowy, pokrzykiwania, awantury sąsiadów („to jest kurwaaaa mój syn przecieeeeż!!”), psy, karetka, film w innym pokoju, deszcz i szelest korony drzewa, przez którą zagląda księżyc. W kontraście do wieczorów poranki, z którymi nie wiadomo co zrobić, gdy nic nie smakuje tak jak trzeba, żadna książka nie wchodzi, myśli są rozbiegane jakby mnie coś goniło bezustannie, jakby wszystko, czym się zajmuję, było bez znaczenia, było tylko próbą zagłuszenia narastającej paniki, bo powinienem: być gdzie indziej, zarabiać inaczej, mieć dorobek, być w związku, a jeśli nie w związku, to romansować, a najlepiej dać rodzicom wnuki, bo to wszystko, ten wózek, na którym siedzą, a który w końcu pociągnę, wydaje się chyba w ich perspektywie zmierzać donikąd. Jakby codziennie świat się walił, podczas gdy ja usiłuję czytać Prousta. Dzień w dzień walczę ze sobą o autonomię od presji moich wyobrażeń na temat tego, czego oczekuje ode mnie świat.
***
Mieszkał na 16. piętrze, z widokiem na rozciągający się ku południu Ursynów, w kawalerce o ścianach w kolorze pomarańczy, z szerokim materacem na podłodze, którą za rzadko zamiatał. Miał regał z książkami, po które sięgał nie tak często, jakby tego pragnął, oraz duży płaski telewizor na szafce, w której trzymał gry na playstation, w które nigdy nie grał; część była nie rozpakowana, zbierały kurz i ja, z lekkim obrzydzeniem, którego starałem się nie okazywać, przeglądałem pudełka z filmami na DVD, schowane za pryzmą gier. Był to dość nowohoryzontowy, gutkowy zestaw klasyków i dzieł współczesnych, odpowiednio slow i o odpowiednio ziarnistym obrazie. Nie chciałbym ich oglądać, nie w tym miejscu i czasie i nawet nie jestem przekonany co do tego, czy w jakichkolwiek innych warunkach. Miał małą łazienkę, w której ciężko było się obrócić, a co dopiero umyć i kuchnię pełną produktów o długim okresie przydatności do spożycia, i tak w większości przeterminowanych. Lodówka była tak brudna, jakby jej nigdy nie mył, dosłownie lepiła się od brudu, od rozlanych soków i przyschniętych parówek. Żywił się źle. Miał też szafkę pełną leków, choć był przecież młody. Zajrzałem do niej w jakimś głupim odruchu i od razu przeprosiłem. Jest mi głupio, że o tym piszę, bo mam wrażenie, że wyciągam te szczegóły jakby złośliwie, ale przecież tak nie jest: to są znaczące szczegóły, wręcz bardzo znaczące i pominięcie ich byłoby błędem.
Miał ładne włosy i nadwagę. Pozostałe cechy jego anatomii pominę, uznawszy je, wbrew oczywistej prawdzie, za nieistotne. Jego anatomia definiowała jego byt, była przyczyną jego rozczarowań i odtrąceń, pewne rzeczy od razu rzucały się w oczy, nie da się ich pominąć, tak jednak zrobię, wbrew sobie, ale w zgodzie ze społecznym oczekiwaniem, a przede wszystkim z jego oczekiwaniem. Nie był szczęśliwy, ale znosił to wszystko, w czym się znalazł, całą tę idiotyczną sytuację, z godnością, a nawet z humorem i miał do siebie dystans, choć chyba nie miał wyboru, bez tego dystansu byłoby mu bardzo ciężko, ciężej niż to konieczne. Roztkliwiał mnie i byłem tym zaskoczony. Miał coś z dziecka, ukrywał to przed światem, tę ogromną uczuciowość i, kiedy do niego przychodziłem, starał się, zagadując mnie na tematy filozoficzne i społeczne, usiąść bliżej mnie, a kiedy zostawałem u niego na noc, rojąc sobie w głowie, że da mi w spokoju spać na rozłożonej kanapie, podchodził do mnie i ciągnął mnie za rękę: tak właśnie robił, ciągnął mnie za rękę na swój materac i nie docierała do niego odmowa. Nie chciał tego słyszeć.
Czego oczekiwałem po tej całej sytuacji, co sobie wyobrażałem roztaczając przed nim pawi ogon swojego oczytania, wyoglądania, wyzwiedzania i przede wszystkim w tak bezczelny sposób siedząc w krótkich, bardzo krótkich spodenkach, boso, w jego czarnym fotelu i paplając trzy po trzy, jakbym wpadł tu zupełnie przypadkiem, niezobowiązująco pogadać o tym i owym. A tak przecież nie było i zdawałem sobie sprawę, że go interesuję w t e n sposób. Schlebiało mi to, że on, twórca, który chadza w te miejsca, w których ja nigdy się nie pojawiłem i zna te osoby, o których ja mogę co najwyżej poczytać w gazecie, który oddycha tym miastem w tak naturalny sposób, w dowolnym momencie kryjąc się w swojej pełnej słońca wieży, uznaje mnie za godnego rozmowy i zainteresowania. Przegapiłem ten moment, kiedy powinienem był jednoznacznie rozwiać jego złudzenia, usprawiedliwiając się przed samym sobą tym, że przecież nie wyraża ich, że nie określa się, że nie mówi o co mu chodzi. Ale przecież wiedziałem o co tu chodzi. Drażniła mnie jego gra, w której tak ochoczo mnie korumpował, ale przecież w nią grałem, jednocześnie odczuwając pogardę dla taniości tych chwytów. W pewnym momencie sytuacja zaczęła gwałtownie eskalować i nie byłem w stanie wykręcić się z czegoś, co jakby nie istniało, zaczynał mnie osaczać, był rozdrażniony tym, że nie dzwonię do niego, dzwonił więc do mnie rozzłoszczony, pełen pretensji, ale o co: że nie myślę o nim? Że nie odczuwam potrzeby tak intensywnego kontaktu? Spodziewał się, że wymusi na mnie to, czego pragnął? Czy powinienem był opisać tę sytuację przed nim wyręczając go w tym, co należało do niego? Bałem się narazić na śmieszność, bo zawsze mógł powiedzieć, że coś sobie ubzdurałem. To było z jego strony wygodne, asekuranckie, tchórzliwe. Ale rozumiem to, co nie znaczy, że wszystko usprawiedliwiam. Jesteśmy tylko ludźmi. A on był bardzo ludzki.
Przyjechałem do niego chyba na przełomie października i listopada, pociąg, metro, tramwaj, po drodze jeszcze wizyta w sklepie monopolowym. Znałem już tę trasę na pamięć. Cieszył się, że mnie widzi. Zabrał mnie w parę miejsc, z kimś poznał, było to dla mnie fascynujące, wypiłem piwo przyglądając się modnie ubranym młodym ludziom, nawet dałem się poczęstować fajkiem, dyskutowałem z ludźmi pracującymi w kulturze. Byłem nie na swoim miejscu, ale jakby na swoim, byłem zarazem gdzieś poza, jak i w tym, odcinałem się od tego jak od jakiegoś dziwnego zoo, ale chciałem w tym być. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem, bo choć wiem, że byłoby to dla mnie dobre, konsekwentnie zawsze wybierałem dla siebie w życiu coś trudniejszego i przesadziłem z tą postawą, w pewnym momencie to już było za trudne, a moja outsiderska postawa okazała się być czymś, co zaczęło mnie systematycznie podgryzać, dusić, i okazało się być ślepą uliczką. Teraz widziałem to wszystko, co mnie ominęło, z czym rozminęła się moja młodość, biedna i pokręcona, to się wokół mnie roiło i on był do tego kluczem. Mógł nim być.
Zostawił mnie samego w tym swoim mieszkaniu w wieży z widokiem na Świątynię Opatrzności. Pojechał odwiedzić rodziców. Miał wrócić po obiedzie. Szybko się ściemniło, a jego wciąż nie było, przesiedziałem cały dzień, od rana do wieczora, czytając jedną z biografii z regału, czując się tak doskonale, jakby to było moje miejsce, w tym dystansie szesnastu pięter, które oddzielały mnie od ruchliwej ulicy. Ten spokój, który normalnie pojawia się jedynie wieczorem, trwał cały dzień. Wyładował mu się telefon i w pewnym momencie zacząłem się niepokoić, może coś mu się stało? Może powinienem zadzwonić do jego koleżanki, zrobić coś. W tym też było coś rozkosznego, w tym oczekiwaniu i niepokoju. Czekałem na niego. Było wesoło, gdy wrócił, przyniósł jedzenie od swojej matki. Mógłbym z nim rozmawiać bez końca. Ale ta radość ze wspólnego przebywania musiała się skończyć, to zawieszenie to było dla niego za mało. Oczekiwał ode mnie czegoś, nie mogąc mi wprost tego przekazać. Ciągnął mnie w nocy za rękę. Po powrocie do domu napisałem do niego długi list jasno określając, czego nie może się po mnie spodziewać. Nie dostałem żadnej odpowiedzi. Wyrzucił mnie ze znajomych na facebooku. Zostałem w swoim grajdole. W lutym wysłałem mu kartkę z wyspy, może nie doszła, nie odezwał się. Trudno mi się zaprzyjaźnić z homoseksualnym mężczyzną. Zawsze musi się pojawić jakiś podtekst, czegoś się ode mnie oczekuje. Może nie da się ze mną przebywać nie będąc ze mną w związku, nie wiem. Jestem tym zmęczony. Puenty brak.
Jesteś jedynakiem?
OdpowiedzUsuńCiężko stwierdzić.
Usuń