Codziennie kilkudziesięciokilometrowa wycieczka rowerowa. Przeprowadziłem się do tego miasta półtora roku temu i, choć niegdyś już miałem okazję je poznawać, stwierdzam, że wiem o nim mało. Jestem zachwycony okolicą, niemieckimi willami z przełomu XIX i XX wieku, gotyckimi wiejskimi kościołami, terenami zielonymi w dolinach rzek, wszystko to przywodzi mi na myśl dzieciństwo. Mam dobrą kondycję, Ch. nie był w stanie za mną nadążyć w ostatnią sobotę, rozkręcam się na dobre gdzieś w trzeciej godzinie i wtedy mam wrażenie, że mógłbym jechać do wieczora. W poprzednie wakacje przejechałem większość polskiego wybrzeża Bałtyku i czułem się doskonale, jakby moje ciało całe życie na to czekało, jakby to był mój stan naturalny: tydzień jazdy na rowerze lub górskiej wędrówki, brak poczucia głodu i zadziwiające pokłady energii. Robimy sobie dużą krzywdę pędząc swoje życia przed ekranami komputerów, podczas gdy powinniśmy spędzić je na wędrówce. Zawsze pojawiało się to marzenie, przynajmniej od czasu pokwitania: wstać i ruszyć w drogę, w tej chwili, zostawić wszystko, iść, jechać, płynąć. Tyle we mnie predestynuje mnie do tego, tyle talentów, umiejętności, wiedzy. I nic. Zamiast wędrówek, których rytm wyznaczają zmiany pór roku, są tylko codzienne wędrówki pomiędzy dwoma biurkami: tym w domu i tym w pracy, którą to rutynę przełamuję dwa razy do roku wymęczona wycieczka. Kiedyś marzenia przyjmowałem z czystą przyjemnością, teraz podchodzę do nich nieufnie.
Wakacje te widziałem jako czas poznawania, taką miałem wizję, ale teraz widzę, że w ten sposób nie poznam raczej nikogo, z kim chciałbym utrzymywać bliższy kontakt. Jest to niezbyt wesoła sytuacja. Znam w tym mieście raptem dwie osoby. Nie chcę ich sobą przesadnie obarczać, bo to ludzie pracujący, poważni i dysponujący ograniczonym czasem dla innych. Co w takim razie mogę zrobić, gdzie pójść? Przecież nie zacznę zagadywać obcych ludzi w kawiarniach. Narzekam na aplikację w telefonie, co jest nudne i zbędne, jak każde jałowe narzekanie. Nie pójdę do klubu, już to przerobiłem. Wypisałem sobie na kartce parę sposobów (ostatnio wszystko wypisuję sobie na kartkach, na przykład zalecam sobie przypominać pewne myśli, jako punkty wyjścia dla trzeźwego przeżywania: „Co czuję?”, „Co mam dzisiaj do zrobienia?”, „Co się ze mną dzieje?”, „Przed czym chcę uciec myśląc o...?”, prosta metoda przynosząca zadziwiające efekty), ale to nie są rzeczy na teraz, to się nie stanie nagle, a już na pewno nie stanie się to w warunkach odwołania dużej części życia społecznego na naszej planecie. Robię więc nadal to samo, choć jakby inaczej, z większą świadomością, spędzam też więcej czasu nie robiąc nic, a w rzeczywistości wiele, na przykład siedzę naprzeciw okna w fotelu, nogi opierając o łóżko i spoglądam na drzewo, potrafię tak siedzieć przez godzinę i to jest najlepsza rzecz, jaka mi się ostatnio przytrafia. Niebawem wyrywanie ósemek, to dostarczy mi emocji, przyglądanie się drzewu będzie wtedy jeszcze bardziej wartościowe.
Nie, to nie jest seks w wielkim mieście.
Skoro siedzenie przez godzinę w fotelu i przyglądanie się przez okno rosnącemu drzewu jest takie wartościowe, to może niekoniecznie musimy wędrować?
OdpowiedzUsuńOczywiście, nie musimy, ale żeby wędrować wewnętrznie potrzebujemy odbyć wcześniej wędrówki wykraczające poza nasze ja.
UsuńTo też można zrobić nie ruszając się z miejsca.
UsuńA w jakim mieście jesteś?
OdpowiedzUsuńW ładnym. A co, chcesz pojeździć ze mną na rowerze?;)
UsuńZależy ile oznacza tych kilkadziesiąt kilometrów dokładniej, bo jak 30 czy 40 to tak, a jak 80, to już mi się nie chce. I zależy po czym i jak szybko. Po przesiadce z kolarki na zwykły rower spadła mi i średnia prędkość i przejeżdżane odległości. Byłem ciekaw miasta, ale nie naciskam, bo się wzdrygasz, a to nie jest sprawa za którą warto umierać.
OdpowiedzUsuńNapiszesz kiedyś czemu przyjechałeś do miasta, gdzie nId masz korzeni, znajomych, nieruchomości? Powodem była praca, czy życie osobiste?
I praca, i życie osobiste.
Usuń