2.08.2020

Weekend spędzam na lekturze, z domu wychodząc tylko raz – do pobliskiej żabki, w której kupuję loda na patyku o smaku mango. Liżę go zapamiętale siedząc w zamyśleniu na ławce przy boisku. To pierwszy rzeczywiście gorący dzień w tym roku.

Wczoraj niemal w całości „Polityka”, którą kupuję raz na kilka tygodni, żeby przypomnieć sobie, że dawno z niej wyrosłem. Wyrywam z niej dwie strony: felieton Siwczyka o Adamie Wodnickim, pisarzu i tłumaczu, o którym nigdy nie słyszałem i krótką notkę Manna na temat płyty, którą wysoko ocenił, a której zaraz poszukam na Spotify. Też Wyborcza on-line, a w niej ciekawy artykuł Agaty Bielik-Robson na temat tzw. „cancel culture”, który potwierdza moje intuicje.

Dzisiaj żonglerka trzema książkami: Harold Bloom „Jak czytać i po co”, Andrzej Leder „Prześniona rewolucja”, i „Nieznośna lekkość bytu” Kundery. Dwie pierwsze fascynujące. Kunderę już kiedyś czytałem, a teraz, w ramach powrotu do tego, co robiło na mnie wrażenie na studiach, badam, jak z wiekiem potrafi zmienić się odbiór tekstu.

W rozmowie z H. dochodzimy do wniosku, że powszechne jest, w naszym otoczeniu i w nas, wrażenie, że nic się nie dzieje i że utknęliśmy na życiowej mieliźnie. Zastanawiam się teraz, czy rzeczywiście tak jest. Od marca, akurat od momentu, w którym założyłem bloga, zajmuję się gapieniem we własny pępek, to prawda. Ale wcześniej, na przestrzeni sześciu miesięcy, przeszła przeze mnie dwukrotnie burza, najpierw w postaci J., następnie P. Nie powiedziałbym, żeby to było nic-się-nie-dzianie. Ach, byłoby tyle pisania! A może nie, może nie miałbym na to czasu.

Tymczasem dobiega końca piąty miesiąc życia w częściowo dobrowolnym odosobnieniu. Traktuję to jak czas na dozbrojenie. Wysyciłem się czytaniem, oglądaniem, słuchaniem, rozmyślaniem. Dawno nie byłem w tak komfortowej sytuacji – mam dużo wolnego czasu, a pieniądze dostaję takie same jak w normalnych warunkach. Mam dużo umysłowej swobody. Hobbystycznie zajmuję się analizą snów. Wszędzie jeżdżę rowerem. Do powrotu do pracy w normalnym trybie wcale mi nie spieszno.

Wzruszam się w nieoczekiwanych momentach, na przykład w trakcie lektury artykułu o Zygmuncie II Auguście w „Polityce”, a potem długo o nim rozmyślam. W imię czego miałbym porzucać te osobne uczucia? W głowie konkretne plany, jak wywinąć się z obecnego miejsca zatrudnienia, w którym spędziłem już półtora roku (sporo czasu jak na mnie). Dopóki ta wygodna sytuacja z dostawaniem pieniędzy za niechodzenie do pracy (tzn. „pracę zdalną”) trwa, jest ok. Może jesień też będzie tak wyglądać. A później, kto wie, co się wydarzy.


2 komentarze:

  1. Coś ci nie wyszło z linkiem do tekstu Agaty Bielik-Robson. W sumie żadna strata, bo skoro tekst na Wyborczej, to pewnie bez swobodnego darmowego dostępu.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.