Mają
potrzebę powiedzenia mi na pierwszym spotkaniu, że to dla nich
„randka”. Sądzę, że nigdy nie byłem na żadnej randce, nigdy
tak tego nie odbierałem i tym razem również tak nie jest.
Wyśmiewam to dwuznacznie. Nieprzyjemne informacje przekazuję z
uśmiechem. Od niemal wszystkich pytań dystansuję się, bo co
pozostaje mi w obliczu pytania „jakiej muzyki słuchasz?”.
Jeszcze pytanie nie zostało do końca wypowiedziane, a ciekawski już
lekko tego żałuje. A już zupełnie głupio mu się robi, gdy ze
śmiechem wskazuję, że chyba bardzo stara się mnie dopasować do
jakiegoś wzorca, do jakiegoś trajbu, jak, dajmy na to, miłośnicy
jockstrapów i wąchania butów, albo operowo-teatralne snobstwo, czy
komputerowi nerdzi. I już się cieszy, że może coś o mnie
pomyśleć, ponieważ użyłem słowa „dziewczyna” zamiast
„laska”, zapominam dopytać, co to dla niego znaczy. Może mnie
to wypycha ze zbioru imprezowych ziomali do zbioru bibliotecznych
moli?
Gdybym
sam miał zastosować podobne klasyfikacje, to po tych spotkaniach
powinienem pierwszego wsadzić do wora „ziomal-muzyczny
nerd-misiek-smutny bo skończyło mu się zioło-czujący się
staro”, drugiego do „życie na krawędzi-zadowolony bo ma dużo
zioła-skłonności do zaburzeń psychicznych-bogaci rodzice”,
trzeciego do „samotny wilk-gracz komputerowy-negatywny
narcyz-żadnych używek”. Po takich spotkaniach człowiek docenia
to, co ma, że potrafi pracować, że nie zatrzymuje się w miejscu,
że jest krytyczny. Ludzie niby są tacy sami, a jednak potrafią
bardzo się różnić od siebie. To jest ciekawe. W tym wieku
jesteśmy już dość mocno zróżnicowani, może trudniej zasypać
podziały, w loterii świata każdy rozwija się na nieco innej
glebie, życie zaczyna wydawać owoce, jedne zachęcają do spożycia,
w innych zalążek zepsucia za szybko wychodzi na wierzch. Zaczynają
się wakacje, czas zrywania owoców.
Z
pierwszym byliśmy nad rzeką, paliliśmy (częstowany biorę), było
ciemno, reflektory samochodów oświetlały wodę. Szliśmy przez
ciemny las, właściwie to nie było ciekawe, chyba było po mnie
widać pod koniec, że już nie bardzo słucham. Zbyt byłem
spontaniczny zgadzając się na tę schadzkę. Zafiksował się na
tekstach w stylu „żałuję, że jestem taki stary” (zaledwie
kilka lat starszy ode mnie, dzięki), potrafił nawet powiedzieć
„twoje pokolenie”. Może myli go mój wygląd, zawsze muszę
wysłuchać, jak młodo wyglądam, a może to jakiś uniwersalny
„komplement” w tym świecie, mnie to lekko żenuje. Właściwie
nic ciekawego.
Drugi
mnie zdziwił, bo z profilu wynikało, że to taki ziomek, trochę
przerośnięty, ale jednak osiedlowy swojak. I tak się zaczęło,
propozycją siedzenia na torach („siedziałeś kiedyś na
torach?”). Nie chciałem siedzieć na torach, więc rozsiedliśmy
się w zaroślach przy parku. Bardzo był zabawny od samego początku,
to właśnie jego klasyfikujące pytania tak mnie rozbawiły. W ogóle
dużo pytań, jakbym był na przesłuchaniu, przy pytaniu o nazwisko
trzeźwo zauważyłem, że „znamy się” od 20 minut. Sam mi takie
bajki opowiadał, a to że lubi czasem ukraść batona w żabce, bo
to podniecające, albo że zwiedził pół świata, że mieszkał 2
lata na jego końcu, że się pracą brzydzi... Lokalna Szecherezada,
postać z Geneta, coś takiego. Zaproponował, żebyśmy weszli do
pobliskiego bloku i posiedzieli na dachu, 10 pięter nad ziemią, bo
tak się składa, że akurat posiada klucze, w ogóle ma dużo kluczy
w dużym pęku. Na górze stał nad krawędzią i patrzył w dół,
od którego to widoku zaczynałem się wewnętrznie telepać.
Położyliśmy się na oddającej ciepło papie i pokazywaliśmy
sobie gwiazdy. Przypadłem mu widać do gustu, bo się wylewnie
żegnał i żałował, że nie idę w jego stronę.
Z
trzecim spotkałem się na pobliskim boisku i zaraz znaleźliśmy
wspólne tematy, choć akurat nie te, które chciałbym znaleźć.
Była to rozmowa w języku angielskim, więc po godzinie rozbolała
mnie głowa, a przy pożegnaniu dysponowałem już tylko 1/3 istoty
szarej, bo pozostałe 2/3 przepaliły się. Ten również wykazuje
dużo entuzjazmu. Można to pociągnąć jako ćwiczenie językowe.
Nie ukrywam jednak, że nałogowi gracze komputerowi nie bardzo mnie
ciekawią.
W
międzyczasie przeszedłem depresję i zakochałem się (w sobie),
odkochałem się, umarłem, naprawdę tak się czułem, ze
zdziwieniem odkryłem, że jednak jestem żywy i mam ciepłe stopy,
śmierć jest naprawdę nieprzyjemna, nie róbcie tego, chyba że
musicie, zagubiłem się w świecie gmaszysk polikliniki, jeszcze
tego samego dnia opowiadałem o tym przez bite pięć godzin L.,
który wrócił ze swojej wioski, nie byłem w stanie się uspokoić,
przez 300 minut z okładem paplałem podziwiając anielską
cierpliwość, dobrze, że przynajmniej byłem zabawny, pośmialiśmy
się. A to ze śmierci, ze szczęścia w nieszczęściu, z kontaktów
z polską służbą zdrowia... To jest jedyna osoba, z którą mogę
porozmawiać o malarstwie, to przecież nikogo nie obchodzi. Teraz
siedzę sobie w ciepłym domku, piję herbatkę, z tej przygody
zostaną mi chyba blizny na stopie, no i mam tę trójkę na karku,
może to spalę, bo zupełnie nie chce mi się udawać niedostępnego,
wyrosłem z tego, a nie ukrywajmy, że ludzie jednak najbardziej
pragną tego, czego nie mogą mieć.
Też sądzę, że nie byłem na żadnej randce.
OdpowiedzUsuńCzyli diagnoza była trafna: Autor zakochał się albo ma depresję. Nawet podwójnie trafna.
OdpowiedzUsuńZakochał się w swojej depresji. Ładnie upraszam o podpisywanie się pod komentarzem choćby inicjałem, bo w tej chwili nie wiem, czy te komentarze piszą dwie, czy trzy osoby, czy może jedna ale o wielu jaźniach.
UsuńAle Ty masz wymagania! Poczułem się niczym na nierandce z Tobą.
OdpowiedzUsuńO! Ożyło! I nawet o randkach jest. :) Pozostaje czekać na wpis dotyczący Ksiąg Jakubowych.
OdpowiedzUsuńTu też poproszę o wymyślenie sobie nicka, najlepiej coś bardziej oryginalnego niż "anonimowy1".
Usuń