2.06.2020


Mają potrzebę powiedzenia mi na pierwszym spotkaniu, że to dla nich „randka”. Sądzę, że nigdy nie byłem na żadnej randce, nigdy tak tego nie odbierałem i tym razem również tak nie jest. Wyśmiewam to dwuznacznie. Nieprzyjemne informacje przekazuję z uśmiechem. Od niemal wszystkich pytań dystansuję się, bo co pozostaje mi w obliczu pytania „jakiej muzyki słuchasz?”. Jeszcze pytanie nie zostało do końca wypowiedziane, a ciekawski już lekko tego żałuje. A już zupełnie głupio mu się robi, gdy ze śmiechem wskazuję, że chyba bardzo stara się mnie dopasować do jakiegoś wzorca, do jakiegoś trajbu, jak, dajmy na to, miłośnicy jockstrapów i wąchania butów, albo operowo-teatralne snobstwo, czy komputerowi nerdzi. I już się cieszy, że może coś o mnie pomyśleć, ponieważ użyłem słowa „dziewczyna” zamiast „laska”, zapominam dopytać, co to dla niego znaczy. Może mnie to wypycha ze zbioru imprezowych ziomali do zbioru bibliotecznych moli?
Gdybym sam miał zastosować podobne klasyfikacje, to po tych spotkaniach powinienem pierwszego wsadzić do wora „ziomal-muzyczny nerd-misiek-smutny bo skończyło mu się zioło-czujący się staro”, drugiego do „życie na krawędzi-zadowolony bo ma dużo zioła-skłonności do zaburzeń psychicznych-bogaci rodzice”, trzeciego do „samotny wilk-gracz komputerowy-negatywny narcyz-żadnych używek”. Po takich spotkaniach człowiek docenia to, co ma, że potrafi pracować, że nie zatrzymuje się w miejscu, że jest krytyczny. Ludzie niby są tacy sami, a jednak potrafią bardzo się różnić od siebie. To jest ciekawe. W tym wieku jesteśmy już dość mocno zróżnicowani, może trudniej zasypać podziały, w loterii świata każdy rozwija się na nieco innej glebie, życie zaczyna wydawać owoce, jedne zachęcają do spożycia, w innych zalążek zepsucia za szybko wychodzi na wierzch. Zaczynają się wakacje, czas zrywania owoców.
Z pierwszym byliśmy nad rzeką, paliliśmy (częstowany biorę), było ciemno, reflektory samochodów oświetlały wodę. Szliśmy przez ciemny las, właściwie to nie było ciekawe, chyba było po mnie widać pod koniec, że już nie bardzo słucham. Zbyt byłem spontaniczny zgadzając się na tę schadzkę. Zafiksował się na tekstach w stylu „żałuję, że jestem taki stary” (zaledwie kilka lat starszy ode mnie, dzięki), potrafił nawet powiedzieć „twoje pokolenie”. Może myli go mój wygląd, zawsze muszę wysłuchać, jak młodo wyglądam, a może to jakiś uniwersalny „komplement” w tym świecie, mnie to lekko żenuje. Właściwie nic ciekawego.
Drugi mnie zdziwił, bo z profilu wynikało, że to taki ziomek, trochę przerośnięty, ale jednak osiedlowy swojak. I tak się zaczęło, propozycją siedzenia na torach („siedziałeś kiedyś na torach?”). Nie chciałem siedzieć na torach, więc rozsiedliśmy się w zaroślach przy parku. Bardzo był zabawny od samego początku, to właśnie jego klasyfikujące pytania tak mnie rozbawiły. W ogóle dużo pytań, jakbym był na przesłuchaniu, przy pytaniu o nazwisko trzeźwo zauważyłem, że „znamy się” od 20 minut. Sam mi takie bajki opowiadał, a to że lubi czasem ukraść batona w żabce, bo to podniecające, albo że zwiedził pół świata, że mieszkał 2 lata na jego końcu, że się pracą brzydzi... Lokalna Szecherezada, postać z Geneta, coś takiego. Zaproponował, żebyśmy weszli do pobliskiego bloku i posiedzieli na dachu, 10 pięter nad ziemią, bo tak się składa, że akurat posiada klucze, w ogóle ma dużo kluczy w dużym pęku. Na górze stał nad krawędzią i patrzył w dół, od którego to widoku zaczynałem się wewnętrznie telepać. Położyliśmy się na oddającej ciepło papie i pokazywaliśmy sobie gwiazdy. Przypadłem mu widać do gustu, bo się wylewnie żegnał i żałował, że nie idę w jego stronę.
Z trzecim spotkałem się na pobliskim boisku i zaraz znaleźliśmy wspólne tematy, choć akurat nie te, które chciałbym znaleźć. Była to rozmowa w języku angielskim, więc po godzinie rozbolała mnie głowa, a przy pożegnaniu dysponowałem już tylko 1/3 istoty szarej, bo pozostałe 2/3 przepaliły się. Ten również wykazuje dużo entuzjazmu. Można to pociągnąć jako ćwiczenie językowe. Nie ukrywam jednak, że nałogowi gracze komputerowi nie bardzo mnie ciekawią.
W międzyczasie przeszedłem depresję i zakochałem się (w sobie), odkochałem się, umarłem, naprawdę tak się czułem, ze zdziwieniem odkryłem, że jednak jestem żywy i mam ciepłe stopy, śmierć jest naprawdę nieprzyjemna, nie róbcie tego, chyba że musicie, zagubiłem się w świecie gmaszysk polikliniki, jeszcze tego samego dnia opowiadałem o tym przez bite pięć godzin L., który wrócił ze swojej wioski, nie byłem w stanie się uspokoić, przez 300 minut z okładem paplałem podziwiając anielską cierpliwość, dobrze, że przynajmniej byłem zabawny, pośmialiśmy się. A to ze śmierci, ze szczęścia w nieszczęściu, z kontaktów z polską służbą zdrowia... To jest jedyna osoba, z którą mogę porozmawiać o malarstwie, to przecież nikogo nie obchodzi. Teraz siedzę sobie w ciepłym domku, piję herbatkę, z tej przygody zostaną mi chyba blizny na stopie, no i mam tę trójkę na karku, może to spalę, bo zupełnie nie chce mi się udawać niedostępnego, wyrosłem z tego, a nie ukrywajmy, że ludzie jednak najbardziej pragną tego, czego nie mogą mieć.

6 komentarzy:

  1. Też sądzę, że nie byłem na żadnej randce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli diagnoza była trafna: Autor zakochał się albo ma depresję. Nawet podwójnie trafna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zakochał się w swojej depresji. Ładnie upraszam o podpisywanie się pod komentarzem choćby inicjałem, bo w tej chwili nie wiem, czy te komentarze piszą dwie, czy trzy osoby, czy może jedna ale o wielu jaźniach.

      Usuń
  3. Ale Ty masz wymagania! Poczułem się niczym na nierandce z Tobą.

    OdpowiedzUsuń
  4. O! Ożyło! I nawet o randkach jest. :) Pozostaje czekać na wpis dotyczący Ksiąg Jakubowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu też poproszę o wymyślenie sobie nicka, najlepiej coś bardziej oryginalnego niż "anonimowy1".

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.