5.04.2020


Powracający od wielu lat koszmar, którego istotą jest to, że zostałem w tyle. Muszę powtarzać klasę, lub cały mój rocznik musi. Jestem już magistrem, lecz okazuje się, że mam wrócić do gimnazjum, żeby jeszcze raz przerobić materiał, ponieważ jakaś wyższa instancja tak uznała. Nie wiem, jak łączyć to z pracą i z innymi zajęciami. Jestem bardzo sfrustrowany, przemierzam budynek szkolny wzdłuż i wszerz, bo nie wiem, gdzie odbywają się zajęcia. Na nie też jestem spóźniony. Nie mam planu lekcji, nie pamiętam nawet, jaki był mój oddział, czy to była 3 A, B czy C? Niczego nie mogę się dowiedzieć. Już nie nadrobię. Będę wiecznie spóźniony na życie. Wieczorem nie mogę zasnąć, jak zawsze przy świetle księżyca wpadającym do pokoju, rano nie mogę się dobudzić. Jestem rozbity i nawiedzają mnie inspirowane snem czarne myśli. Całę dorosłe życie mam poczucie, że muszę czynić wyjątkowe wysiłki i nie mogę stać w miejscu, bo jeśli się temu poddam – wszystko się zapadnie i przeszłość wciągnie mnie w czarny dół, by powtórzyć się w przyszłości. Jakbym był elementem gotowego scenariusza, którego rzeczywistego znaczenia i treści nie znam. Podskórny fatalizm. W każdą zamierzaną czynność wpisany jest cień porażki. Po co w ogóle kogoś poznawać, skoro kończy się to w taki sposób? I ten wstyd-pantokrator, bezustanne: najpierw się zmień a potem wyjdź do ludzi. Jest w tym ten element prawdy, bo żeby stworzyć dobrą relację nie powinno się wychodzić z pozycji poddaństwa, urazy, resentymentu, braku. Trzeba mieć coś do przekazania w sposób bezinteresowny. „Lecz biedny jestem: me skarby – w marzeniach”. Świat pracy wtłoczył we mnie poczucie, że brakiem należy „zarządzać”. Każdy, którego dotknął ten system pracy, tworzy podświadomie „projekty”. Projekt-związek, projekt-dziecko, projekt-kosz na śmieci. Ale pewnych rzeczy nie da się zacerować w ten sposób. Współcześnie również ból, strach i bezradność poddaje się outsourcingowi. To robią dobrze opłacani menedżerowie: wydają kupę kasy na sporty ekstremalne, na wejście na Everest, pływanie z rekinami, żeby móc symulować zagrożenie, żeby móc poczuć panowanie i pozbyć się bezradności. To jednak tylko ułuda, czasowe rozwiązanie. Największej miłości towarzyszy bezradność. Z wiekiem to coraz trudniejsze: być bezradnym. Gdy król staje się coraz bardziej nagi, my betonujemy się w swoim zaprzeczeniu, zamykamy się. Tylko czasem śni nam się nocą, o czym po przebudzeniu raczej nie pamiętamy, że jesteśmy bezradni, już na wszystko spóźnieni i że to się już nigdy nie zmieni, i że w tym gapiostwie umrzemy.
Ale jest mi dobrze. Tego mi brakowało. Świat jest dla mnie tak wspaniałomyślny, że podarował mi nudę. Nuda naszła mnie przedwczoraj, tak mocna, wytrawna, starałem się nic z niej nie uronić. Rozciągałem w sobie nudę, podniecałem ją bezczynnością, tępą powtarzalnością gestów i myśli. Męczyłem się i cieszyłem zarazem. Zdążyłem już zapomnieć, czym jest nuda. Jak twórczy, wartościowy jest to czas. Ta niemal fizyczna tortura, którą zapamiętałem z dzieciństwa, dorastania. Ale wtedy jej nie lubiłem, otoczenie zdołało mnie przekonać, że to niczemu nie służy. Często padało, nudziłem się. Teraz jestem dorosły i nie mam czasu na nudę, bo muszę wyrobić normy, które zdążyłem w międzyczasie uwewnętrznić, stałem się swoim własnym oprawcą, przekonanym, że tak właśnie trzeba. Trzeba być zajętym. Dajmy na to: ten idiotyzm chodzenia na siłownię. Zgodziłem się na to, choć wiele lat się temu opierałem. Poddałem się oceniającemu spojrzeniu, sprowadziłem siebie do roli obiektu. Wytłumaczyłem to sobie tak: muskulatura jest oznaką dyscypliny. Musi mi się coś w końcu udać, więc niech będzie to imponujący biceps. Biceps ten jest znakiem, który oto teraz obnoszę przed wami, widzami: znajcie moje opanowanie, męskość, systematyczność, wyrzeczenie. Pożądajcie, zazdrośćcie. Strzepałem tę niedogodność na was i już nie muszę czuć się gorszy, wasza kolej. To bardzo niedojrzałe, ale i bardzo się boję. Przynajmniej jestem w stanie przyznać się do tego przed sobą, w tym upatruję mojego sukcesu.
Chodzenie do pracy nigdy mnie nie interesowało, nie chciałem tego. Mocno brykałem, zanim zagoniono mnie w jarzmo. Nie dlatego, że byłem bezczynny, czy leniwy, lecz dlatego, że moje życie wewnętrzne i ciekawość świata, samodoskonalenie, zadawanie pytań i odpowiadanie na nie, to wszystko mogłoby wypełnić mój czas doskonale i byłoby w ostateczności społecznie pożądane. Lecz nie było. Zabrakło dostarczonego na czas outputu. Nie stworzono warunków. Albo, zdecydowanie perwersyjnie: pomachano przed nosem pięknymi klejnotami wiedzy, po czym sprzedano solidnego kopa w dupę: oto są realia. Nieszczęście to, tak to nazwijmy, wzięło się z braku zaufania, z potrzeby podtrzymania nerwicy, tak mnie wciągnięto w ten system. Nie widziano mnie, ja nie istniałem, lecz oprawcy sprzed lat, zmaterializowani w mojej powłoce cielesnej. Tak się wszystko powtarza, bezustannie. Stajemy się rodzicami naszych rodziców, niektórzy przedwcześnie. Stąd ten fatalizm, biorący się z przeczuć i z obserwacji. Czy trzeba się oszukać, żeby z tego wyjść, czy można to zrobić świadomie? Wzięto mnie na zakładnika, uczyniono probierzem akceptacji. Moje działania mają znaczenie, z którego nie zdaję sobie sprawy a odgadywanie tego zajęło mi zbyt wiele czasu, za dużo energii i nie dało żadnej odpowiedzi. Mogę też to pozostawić, pozbyć się tego i nie będzie to oznaką małostkowości, lecz dojrzałości, nawet w obliczu protestów i warknięć, projekcji i przesunięć. Feminizm to po pierwsze uwaga: zacznij od uświadomienia sobie, że jesteś ofiarą. Nie po to, żeby się nad sobą użalać, lecz żeby potrafić przyjąć właściwą perspektywę i przyznać przed sobą, że potrzebujesz pomocy. Żeby sięgnąć po nią, żeby mieć tę odwagę działania. Żeby nie dać sobie wmówić, że ponosi się winę za pozycję, z której się wyszło. To nie twoja wina. Mniejsza z tym czyja, po prostu nie twoja. Teraz możesz swobodniej oddychać.
Tymczasem kolejny słoneczny dzień. Słońce obojętnie przesuwa się po niebie, a ja siedzę zamknięty we własnej głowie, starając się uwolnić ze sznurów, którymi zostałem szczelnie obwiązany.

2 komentarze:

  1. Też miewam czasem takie sny-koszmary z powrotem do szkoły.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Zwykle ludzie pracują za dużo, aby mogli pozostać sobą. Praca jest przekleństwem, ale człowiek z tego przekleństwa uczynił rozkosz. (...) Wytężona, nieustanna praca otępia, spłaszcza, niszczy osobowość. (...) człowiek przestaje się interesować swoim osobistym przeznaczeniem, swoją wewnętrzną edukacją, podsycaniem tlącego się w nim światła osobowości, by zabłysło pełnym, ciepłym blaskiem; ważne są dlań tylko fakty i rzeczy. (...) Fakt, że każdy musi realizować jakąś karierę, wejść w jakąś formę życia, która niemal nigdy mu nie odpowiada, jest właśnie wyrazem tej tendencji do ogłupiania przez pracę."

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.