25.07.2020

Ciekawy temat starszych pań. W istocie otoczony jestem przez tuzin pań 50+, w pracy i nie tylko. Ich zastanawiająca energia kontra moje przewlekłe zmęczenie. Może, gdy już rozstrzygniemy fundamentalne życiowo kwestie, coś spada z nas, jakiś ciężar? Może to życie nas martwi, nie śmierć. Ja mam nic nie rozwiązane, raczej silnie związane na kształt węzła gordyjskiego. Od dwóch lat właściwie nie wiem po co żyję, odpowiadając jedynie na kolejne ciosy. Dni zaczynam od lekkich ataków paniki. Na początku tego roku wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Przez pandemię, która wydawała mi się dobrym momentem na odsapnięcie, wszystko uległo pokręceniu, wróciły stare traumy, wróciło to poczucie braku sensu i niemożność działania, niemoc.
Podobam się jednak paniom 50+, to prawda. Wchodzę z nimi w zastanawiające frywolne relacje, pozwalając sobie na znaczne skrócenie dystansu, gdzieś na granicy braku taktu. A jednak uchodzi mi to płazem. Stosunki z aktualną szefową są wyjątkowo perwersyjne: zdarza mi się zanieść jej kawę z ekspresu (tak, zdarza mi się też robić ksero...), gdy przyjmuje inne decyzyjne osoby jej wieku i płci, i wtedy, te mamo-babcie, potrafią rzucać takimi komentarzami, że gdybym był laską, a one starszymi mężczyznami, bez wątpienia miałbym prawo uznać te sytuacje za wstęp do metoo. Tymczasem bawi mnie to.
Fantazjuję o powrocie do Warszawy, gdzie zostawiłem znaczną część mojego świata, po to, by wylądować w cokolwiek prowincjonalnym mieście, bez sensownych perspektyw. Dwa lata temu wydarzyło się coś, czego konsekwencje jeszcze długo będę ponosił. Od tego czasu mam bezustanne poczucie ociężałości, zanik wyobraźni i utratę lirycznego komponentu mojej osobowości. Dodatkowy wymiar rzeczywistości uleciał jakby na dobre i mam wrażenie, jakby zostało jedynie to, co jest, czyli nic. Kiedyś brakowało mi słów by opisać subtelność odczuć. Dzisiaj nie pamiętam, czym jest miłość, nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić.
Wieczorami jeżdżę rowerem po okolicy i zaglądam ludziom w okna nowych domów. 10 lat temu napisałem o tym notkę, dokładnie o tym samym: o zaglądaniu ludziom w okna i marzeniach. Różnica pomiędzy mną wtedy, a teraz, jest taka, że wtedy byłem przekonany, że tak kiedyś sam będę żył, wszystko wydawało się możliwe, dziś natomiast mam poczucie, że marzenia mogę sobie wsadzić. Ba, jeśli czegoś pragnę, to zapewne tego nie dostanę, lepiej w ogóle niczego nie chcieć, może na tej pustyni coś się trafi nieoczekiwane, i jako takie przyniesie nieco radości. Być może to jest problem psychologiczny wymagający interwencji specjalisty, być może tak jest.
Choć wolałbym o tym nie myśleć, nie mogę pominąć tego, jak bieżąca sytuacja „polityczna” wpływa na mój nastrój. Nie da się tego ignorować. 10 lat temu zdarzało mi się chodzić za rękę z tym czy innym kolegą wieczorem po mieście, co spotykało się z raczej zabawnymi reakcjami, dzisiaj sobie tego nie wyobrażam. Mam poczucie otaczającej mnie potencjalnej agresji, panującego napięcia, ludzkiej frustracji, czy wręcz wzbierającego w ludziach szamba, które wylewa się z nich zachęcane „godnościową” polityką wstawania z kolan. Na nas, na mnie, można sobie teraz odbić osobiste braki, panuje na to przyzwolenie, wręcz zachęta ze strony posiadających władzę. 10 lat temu wydawało się, że te całe związki partnerskie to tylko kwestia czasu, jakbyśmy mieli dostać je z obowiązkowego nadania nieuchronnego postępu. Dzisiaj najważniejsze osoby w państwie mówią o mnie: nienormalny. Dosłownie, tego sformułowania używają (np. Terlecki), wypychając mnie poza granice wspólnoty, tworząc pogromową atmosferę. Mam koszulkę, na której widnieje kilka poziomych pasów w różnych barwach. Już jej nie zakładam, bo choć nie jest to tęczowa flaga, a jedyne przypadkowe zestawienie barw, zwracałem uwagę lokalnych młotków, którzy zawieszali wzrok na mnie, nie wiedząc, z kim mają do czynienia. Jak bardzo nie chciałbym być post-gejem, nie mam na to szans. Niczego szczególnego nie robię, taki się urodziłem, i żyję w absurdzie, bo to tak, jakby nagle zaczęto nazywać zagrożeniem rudych, albo ludzi o zielonych oczach.
Bardzo dużo wydarzyło się we mnie w tym roku i choć jest to niełatwe, warto to przeżyć, by mieć w końcu za sobą. Długi proces odzyskiwania zmysłów, nauka myślenia i istnienia od podstaw. Dużo deprywacji, częściowo przymusowej, częściowo z wyboru. Mniej znaczy więcej. Wypadnięcie z kołowrotka konsumpcjonizmu. Wymazywanie kompulsji, uparte trwanie w świadomości.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.