W
nowym mieszkaniu nie chodzę na bosaka, bo można w ten sposób
podnieść stopę z przyklejoną do niej klepką. Kilkadziesiąt lat
temu ktoś napracował się nad parkietem, z którego teraz łuszczy
się lakier brudząc mi pościel. Podoba mi się widok z okna na
trzecim piętrze, rozległa panorama kolejowych rozjazdów, pękata
wieża ciśnień, rząd wysokich topoli, którymi targa wiatr. W
mieszkaniu szumi przyrodą. Wieczorami słucham przetaczających się
pociągów. To obce mi miejsce pełne jest wspomnień, moich
wspomnień. Kolejowe odgłosy przywracają mi dzieciństwo u babki,
rozpadający się parkiet jest dokładnie taki sam, jak w moim
mieszkaniu na Żoliborzu. Tam też nie warto było chodzić na
bosaka, jeśli nie było się fanem układania puzzli.
Po
zmroku uprawiam osiedlowy flaneryzm, ustawiam bloki w
modernistycznych kadrach mojego spojrzenia. Znam już lokalne
mordownie, gdzie zaczerwienieni panowie przychodzą po pół litra
nadziei. Wizerunkowo wpasowuję się w okolicę, ubrany na czarno, w
bluzie z zamotanym wzorem, w czarnych pumach, w sportowej kominiarce
ściągniętej za uszy, która zakrywając szczelnie szyję nadaje mi
wygląd łobuza, zagubionego w tym blokowisku wysokiego, smukłego
kowboja. Ze względu na przerośniętą grzywkę, która sięga mi
już nosa, widać tylko moje oczy, uszy i dłonie i trudno cokolwiek
orzec przyglądając się tym detalom, przynajmniej do czasu, aż się
odezwę. W tym betonowym labiryncie będę szukał szczęścia, a
znajdę to, co zawsze znajdowałem.
Przeszedłem
już wszystkie etapy odosobnienia, od zachwytu po depresję, od
energicznych porządków do wrzucania puszek po piwie za szafkę.
Rozważam spotkanie z panem poważnym przedsiębiorcą, ale jak taki
nieostrzyżony bym się prezentował. Jeżeli ktoś w moim wieku
pokazuje się z taką szopą, to albo jest artystą, albo nie
zorientował się, że przestał być twinkiem. Być może to
tandetny obraz, ale to zatopienie w sobie przyprawia mnie o
wewnętrzne wycie za miłością. Taki portret, jak namazany sprejem
w pięć minut przez ulicznego kiciarza: za oknem księżyc, topole
uginają się pod naporem wiatru, słychać stukot kół pociągu
gdzieś w oddali i ja, z grzywką jak chłopiec z anime,
emo-tęskniący za owłosionym przedramieniem smagłego mężczyzny.
Z
przylepioną do pięty klepką.